piątek, 20 lipca 2012

Bałagan

Chcę dziś napisać o bałaganie. W zasadzie założyłam sobie, że napiszę o bałaganie, jaki panuje w moich zwyczajach żywieniowych – o braku regularności, braku pomysłów itp. Jednak pomyślałam sobie spontanicznie, że napiszę o bałaganie w ogóle. Bo to w sumie jednen z silniejszych aspektów mojego życia – z jednej strony wynikający z pewnej wolności, z drugiej strony powodujący, że trochę się to moje szczęście i zdrowie ode mnie oddala.

Co mam na myśli pisząc o bałaganie? To, co jest (u mnie) niepoukładane, niezdyscyplinowane, nieskonkretyzowane, w chaosie. To, co nie ma stałego miejsca, stałej pory – tam, gdzie byłoby to adekwatne, uzasadnione i potrzebne. Nie czuję, żeby było właściwym wszędzie i zawsze mieć porządek. Ale w moim życiu rządzi jednak chaos. Chaos rządzi nawet tym, czy akurat mam fazę na porządek czy na bałagan – a tak mam właśnie, że na zmianę przez kilka tygodni żyję życiem poukładanym, czuję się pełna energii, wszystko sobie płynie samo, żeby potem na jakiś czas zanurzyć się w pomieszanie z poplątaniem, zapuścić siebie i dom w wielu aspektach. I wtedy nie ma siły, która by mnie z tego mogła ot tak wyciągnąć. Tak przynajmniej bywało do tej pory, może w przyszłości będzie inaczej.

Które z bałaganów w moim życiu odczuwam najdotkliwiej? Kilka – po pierwsze ten dotyczący pór spania, o którym pisałam już wcześniej. Po drugie ten w temacie jedzenia – chciałabym o nim napisać trochę szerzej za chwilę. Po trzecie ten fizyczny, którym się otaczam – i do tego wrócę w dalszej części wpisu.



Istnieje wiele innych „bałaganów” w moim życiu, rzeczy, których nie robię regularnie, a czuję, że byłoby mi lepiej, gdybym jednak robiła. Jest też bałagan w mojej głowie, chaos myśli, myślotok, który próbuję poskromić trochę pisząc tego bloga, choć mam też świadomość, że równocześnie zbawieniem dla mnie jest medytacja, od której ciągle uciekam.. (mimo współorganizowania od pół roku tego rodzaju spotkań).

Nawet pisząc tu na blogu nie potrafię się ustrzec od chaosu. Czasem zaczynając wpis mam jakąś myśl przewodnią, a potem okazuje się, że pod koniec dotarłam zupełnie gdzie indziej. W tym momencie wyłania się kwestia tego, co jest dobre, a co jest złe (i oceniania jako takiego w ogóle). Bo czasem jest po prostu właściwe zmienić zdanie, zmienić bieg wydarzeń, zmienić ścieżkę po której się idzie na inną, i zobaczyć, że ta zmiana jest ok. Bałagan nie zawsze jest czymś z gruntu negatywnym, ale czuję, że gdzieś we mnie tkwi takie przekonanie, że jednak tak jest (i chcę zauważyć teraz też te inne strony).

Bałagan w odżywianiu się

W moim życiu ewidentnie panuje totalny chaos, jeśli chodzi o odżywianie się. Był czas, kiedy byłam wegetarianką i miałam już sporo pomysłów na jedzenie i trochę nawyków. Wtedy jadałam codziennie rano müsli z jogurtem, owocami, bakaliami. A potem często jakiś makaron z sosem czy warzywa z patelni, w sezonie często sałaty (uwielbiam!), czasem jakieś placki ziemniaczane czy naleśniki, od czasu do czasu zupy. Mieszkając w Berlinie nie miałam też większego problemu ze zjedzeniem czegoś wegetariańskiego na mieście. Wprawdzie nie było w moim życiu regularności jeśli chodzi o godziny jedzenia, ale przynajmniej nie miałam aż takich problemów z wymyślaniem, co zjeść. Moim wielkim problemem było uzależnienie od słodyczy, w szczególności mlecznej czekolady, pochłaniałam ich ogromne ilości (z tym zrobiło się moim zdaniem znacznie lepiej).

A jak jest? Od stycznia mniej lub bardziej staram się ograniczać produkty mleczne. Nie stałam się z dnia na dzień weganką, jem jajka i miód, natomiast najważniejsze było odstawienie właśnie mleka i jego przetworów ze względów zdrowotnych. I czuję, że choć minęło pół roku, to ja ciągle dopiero zaczynam. Nie mam absolutnie żadnej rutyny, czasem również zero pomysłów na to jedzenie. A często, tak jak dzisiaj, przemożoną chęć na coś bardzo sycącego, konkretnego, jak np. kawałek mięsa albo żółtego sera... w tej chwili moja intuicja już trochę się rozwinęła (na diecie wegańskiej, a pewnie witariańskiej jeszcze bardziej, rozwija się silna intuicja co do tego, co jest nam w danym momencie potrzebne, ciało samo daje znaki, jakie ma niedobory i co by chciało w danym momencie przyjąć) i zaczynam jej ufać. Na wiele rzeczy już nie mogę patrzeć, ale za niektórymi tęsknię albo niespodziewanie zaczynam tęsknić, i wtedy wiem, że ostatnio popełniłam jakieś błędy, że czegoś zabrakło.

Niedawno odkopałam w kartonach przeprowadzkowych mój mały blender (Magic Bullet), dzięki czemu mogę się raczyć na śniadanie koktajlami ze świeżymi owocami i płatkami owsianymi – tak jak lubię. Ale też jest dla mnie wyzwaniem szukanie, co do nich w ogóle dodawać. No bo rok temu to wygodnie i tanio kupowałam w sklepach berlińskich mleko roślinne. W Polsce jest je trudniej dostać i jest około dwa razy droższe, więc na ten moment to bardziej rarytas niż składnik codziennego śniadaniowego rytułału. Ostatnio nauczyłam się robić mleko migdałowe, ale i ono nie wychodzi najtaniej. Nadal szukam alternatyw i przyznaję, że sam koktajl na śniadanie to trochę mało. Kanapek raczej nie lubię i na dłuższą metę wolałabym unikać (zresztą, jak długo można jeść te same gotowe pasty kanapkowe, a swoich jeszcze za bardzo nie zaczęłam robić). Mimo tego, że czytuję różne blogi wegańskie, jeszcze brak mi odpowiedzi na pytanie, co może dobrego zjeść weganka na śniadanie, żeby nie było nudno i żeby było zdrowo. :-)

A śniadanie to dopiero początek chaosu. I to śniadanie jedzone ostatnio tak przeciętnie około 15–17...

Nie będę się dalej rozpisywać na razie na ten temat, bo nie doczytacie do końca. Mam świadomość tego, ile jest do zrobienia, do nauczenia się. Może czasem moja głowa to niepotrzebnie komplikuje, a to tak naprawdę wszystko jest proste. Dzisiaj nie miałam kompletnie pomysłu na to, co ugotować, a to był jeden z tych dni, kiedy chciałam prosto i bardzo sycąco. Najchętniej to bym się rzuciła na jakiegoś łososia czy coś...

W temacie jedzenia jest u mnie jeszcze jeden istotny aspekt – wahania wagi. Przyjmowałam przez rok leki, na których przytyłam 22 kg. Teraz wiem, że duża część tego była m.in. dzięki bardzo niezdrowej diecie w połączeniu ze zmienionym metabolizmem. Udało mi się zrzucić 18 kg i wtedy pojawiła się konieczność przyjmowania innego leku, który również wpływa na trawienie i może skutkować przybraniem na wadze. Tym razem naprawdę bardzo zależy mi na tym, żeby zachować sylwetkę, bo byłam już bliska tej, w której naprawdę dobrze się czuję ze sobą. Jednak przytyłam już znowu 2 kg i widzę, że jeśli nie zacznę być zdyscyplinowana w kwestii odżywiania, to ta waga znowu poleci. I mam świadomość również tego, że uregulowanie kwestii snu i tego, żeby organy w odpowiednim czasie się regenerowały, jest tutaj kluczowe.

Ciągle nie wiem, jak zacząć, ciągle nie wiem, jak to osiągnąć, ale próbuję, codziennie próbuję, nie poddaję się, może w końcu znajdę jakiś złoty środek i w końcu to wszystko będzie działać nie tylko w teorii, ale też w rzeczywistości.

Bałagan wokół mnie

Chaos w sferze fizycznej. Czyli w przedmiotach, które mnie otaczają. To jest temat, który towarzyszył mi chyba całe życie i odkąd pamiętam był dla mnie i problemem i źródłem wielu konfliktów z różnymi współdomownikami. Gdy przychodzi „pozytywna faza”, kiedy nachodzi mnie na bycie „perfekcyjną panią domu”, czego się nie dotknę musi być poukładane, wyczyszczone, posprzątane, wtedy wszystko zaczyna mieć ręce i nogi i sobie jakoś funkcjonuje. Ale gdy tylko z jakiegoś powodu z takiego rytmu wypadnę (a jak dotąd zawsze prędzej czy później wypadałam) to pochłania mnie morze przedmiotów i przestaję ogarniać. Przede wszystkim – przestaję być systematyczna w układaniu ich. 

Tak naprawdę chyba jest odwrotnie – bywają czasy, kiedy jestem systematyczna. Czuję się wtedy świetnie i dodaje mi to skrzydeł, bo widzę, że sobie świetnie radzę i czuję się dobrze ze sobą i z moim otoczeniem. Wiele energii odbiera taki bałagan.

Tylko skąd on się bierze? Z wielu czynników: ciekawość świata powoduje, że zajmuję się wieloma rzeczami naraz i w przez cały dzień, przeważnie szkoda mi czasu na sprzątanie... i tak to się kończy. Z drugiej strony są takie, moim zdaniem mniej chwalebne, cechy jak: lenistwo, prokrastynacja i uzależnienie od Internetu (o każdej z nich zapewne kiedyś na tym blogu coś będę pisać). I trzecia strona: nigdy jeszcze chyba nie wyrobiłam sobie w żadnym z moich mieszkań takiego stałego nawyku dotyczącego jakiejś rutyny domowej. Często udawało mi się różnego rodzaju rutyny utrzymać np. przez kilka tygodni, ale na tym się kończyło.

Od dłuższego już czasu, mając świadomość tego, jak funkcjonuję, staram się przede wszystkim minimalizować ilość przedmiotów, jaką posiadam. To już bardzo ułatwia sprawę, choć moim zdaniem ciągle jeszcze mogłoby ich być mniej. 

Druga sprawa to jest na pewno stałe miejsce dla każdego rodzaju przedmiotu. W Berlinie udało mi się to osiągnąć – kilka miesięcy przed wyprowadzką spełniłam w końcu swoje marzenie i w moim mocno tymczasowym w swoim wyposażeniu pokoju pojawiła się wymyślona przeze mnie szafa, w której „zaprojektowałam” każdą półkę i jej przeznaczenie. I to się sprawdziło rewelacyjnie, a ja w szafie byłam zakochana i mieściłam w niej wszystko, co posiadam. Ale kilka meisięcy później podjęłam decyzję o wyprowadzce i zgodnie z zasadą nieprzywiązywania się szafę sprzedałam, bo nie wiedziałam jeszcze, co mnie czeka w Trójmieście i gdzie będę mieszkać. W tej chwili minęło już ponad pół roku od przeprowadzki, ja nadal jestem gościem i nie mam kąta, który mogłabym urządzić tak bardziej po mojemu, jednak mam wrażenie, że teraz to już raczej wymówki, bo miejsce i możliwość jest, żeby porządek utrzymywać.

Raz na jakiś czas pojawia się w moim życiu jakiś fajny system do upraszczania życia, sprzątania, ogarniania chaosu, rzucam się na niego z nadzieją, że tym razem się uda, no i po kilku dniach czy tygodniach znowu przestaję z niego korzystać. Za każdym razem coś z nich wynoszę – to nie tak, że nic z tego nie zostaje, ale takich konkretnych rutyn na dłuższą metę jeszcze sobie nie wyrobiłam.

Chciałam Wam napisać o kilku takich systemach albo ludziach, którzy coś takiego sprawdzili na sobie, może Was to zainspiruje. Wszystko w językach obcych (po angielsku i niemiecku), po polsku jeszcze na nic tego rodzaju nie trafiłam:
  • [en] the minimalists – jeden ze wspanialszych blogów jakie znam na temat minimalizacji życia; ja wprawdzie preferuję raczej optymalizację, jednak można się moim zdaniem duuużo z tego bloga nauczyć
  • [en] zen habits – jak dla mnie w samej czołówce blogów o tematyce pozytywnych nawyków
  • [de] simplify your life – tutaj moim źródłem była przede wszystkim książka pod tym tytułem, którą czytałam po niemiecku, nie wiem, czy są wydania w innych językach; z tej książki znalazłam m.in. inspirację dotyczącą segregowania dokumentów w tzw. „wiszących teczkach” – tego systemu używam częściowo do tej pory, choć z powodu zawirowań przeprowadzkowych na razie cały system jest w zawieszeniu i będę go tworzyć częściowo od nowa
  • [de] Casablitzblanca i [en] Flylady – z pierwszego systemu korzystałam, o drugim tylko słyszałam, ale załączam, bo może komuś się przyda – to są systemy i całe społeczności, które mają pomagać w ogarnięciu gospodarstwa domowego, poznałam tam wiele przydatnych rutyn i systemów małych kroczków, które stosuję, gdy czasem pojawia mi się energia i ochota na bycie perfekcyjną panią domu – to, czego się nauczyłam z Casablitzblanca, uważam za bardzo cenne, bo to codzienne małe rutyny, które nie zajmują wiele czasu, ale sumując się dają bardzo dużo – przyjemne mieszkanie, w którym się chce przebywać
To z pamięci i spontanicznie tyle, co mi przychodzi do głowy ze źródeł, które mnie najmocniej zainspirowały w ostatnich latach.


Czuję, że w tej chwili jestem w momencie, w którym po długim czasie, przynajmniej wielomiesięcznym, wychodzę z jakiegoś takiego energetycznego dołka, i przychodzi pora na sprzątanie w różnych aspektach życia. Będę pisać o postępach na blogu, mając nadzieję, że może to też kogoś zainspiruje. Stworzyłam go m. in. z takim celem, żeby zapisywać moje osiągnięcia i doświadczenia na drodze do pełniejszego życia (bardzo podoba mi się tu angielskie określenie „meaningful life”). Wiem, że wiele już osiągnęłam, bliskie mi osoby mówią mi, że widzą ogromne zmiany u mnie w ostatnim czasie, dlatego wiem, że o pewnych rzeczach już teraz mogę pisać „z doświadczenia”, przynajmniej daję sobie takie prawo. A co do innych to błądzę sobie trochę po omacku jeszcze i szukam rozwiązania, ale zależy mi na tym, żeby to błądzenie tutaj dokumentować, a może pojawią się też inspiracje z Waszej strony. Może będziecie mieli ochotę się podzielić Waszymi historiami czy doświadczeniami albo wskazówkami w komentarzach ze mną i innymi Czytelnikami tego bloga. :-)

Na ten moment, czuję, że jedną z najważniejszych rad, jakie mogę dać sobie sama, to działać i nie szukać wymówek tylko sposobów, a jeśli opadam z sił to być ze sobą szczera. I może jeszcze jedna rzecz, które uczę się ostatnio od mojego Brata i mojego Ukochanego: nie brać wszystkiego tak strasznie na serio :-D