czwartek, 14 marca 2013

Proces minimalizacji

Długo się nie odzywałam i przyznaję, że brakowało mi natchnienia, ale też czasu. Od dziecka piszę pamiętniki i zawsze traktowałam je tak, że to one są dla mnie, a nie ja dla nich, więc czasem pisałam codziennie, a czasem nie sięgałam po nie przez wiele miesiecy. Z tym blogiem jest i pewnie będzie trochę podobnie, aczkolwiek mam świadomość, że może on przez to popaść w zapomnienie. Jeśli mimo takiej nieregularności chcecie być informowani o każdym wpisie, polecam dodanie bloga do Waszego czytnika RSS. Jeśli nie wiecie, jak to zrobić, napiszcie do mnie :-) Oczywiście informuję również o każdym wpisie na Facebook-owym profilu. 

Proces minimalizacji, upraszczania i optymalizacji mojego życia, rutyn, przedmiotów wokół mnie, zwyczajów trwa u mnie już od kilku miesięcy, ale nabrał ostatnio tempa. Nie czuję, żeby był zakończony, wręcz przeciwnie, jeszcze jest bardzo dużo do zrobienia. Moim punktem wyjścia był stan totalnego rozpadu życiowego – w każdym możliwym aspekcie. Wykonałam ogromną pracę, żeby dojść tu, gdzie jestem teraz. I jestem z siebie niezwykle dumna. Ale nie osiadam na laurach, tylko to jeszcze bardziej motywuje mnie do dalszej pracy.


Każdej osobie, która chciałaby wejść na taką drogę upraszczania życia, dałabym przede wszystkim jedną, uniwersalną radę:

Wprowadzaj zmiany małymi krokami i systematycznie.

I to jest najważniejsze. Jaka to będzie kolejność zmian, jakie one będą – to wszystko zależy od Twoich potrzeb. Ale ten sposób spowoduje, że będzie mniejsza szansa na „efekt jojo”, a zmiany będą znacznie bardziej trwałe. Tak to działa dla mnie.

Jakie są punkty, nad którymi pracuję w tej chwili? Przede wszystkim niezmiennie sen w mądrych godzinach – przesuwam budzik na coraz wcześniejszą godzinę (i bawię się w obserwację głębokości oraz długości mojego snu wraz ze statystykami dzięki aplikacji na komórkę „Sleep as Android” – polecam ;-)). Poza tym pracuję nad optymalną dietą. Wprowadzam coraz więcej rutyn dotyczących mojej pracy, porządków w mailach (polecam regułę „inbox zero”, czyli każdorazowe doprowadzanie do tego, że nie będzie żadnych maili w skrzynce odbiorczej) i plikach na komputerze. Dzisiaj znowu zajęłam się moim biurkiem i zdjęłam z niego kolejne niepotrzebne rzeczy. Przez całe lata moje biurko było tak przykryte górami przedmiotów, że nie dało się na nim pracować. W tej chwili – mimo dużego blatu – powierzchnia jest prawie pusta. Zostaje niezbędne minimum, choć w tej chwili jeszcze jest kilka przedmiotów za dużo :-) Ale tak, jak pisałam, nie od razu Kraków zbudowano – minimalizacja jest procesem.

To kilka przykładów z tego, co upraszczam w moim życiu. Nie chcę się rozpisywać, bo podobno i tak niektórzy z Was mają problemy z moimi długimi wpisami ;-) (tutaj ewidentnie mam nad czym pracować)

Aha, ważne pytanie: co mi daje minimalizm? Ułatwia mi życie. Powoduje, że jest mniej pracy, że łatwiej się skupić, że jest mi przyjemnie rozejrzeć się wokół mnie, że lepiej się czuję... i pewnie jeszcze kilka innych plusów. Dlatego właśnie do niego dążę.


PS: Od około dwóch miesięcy czuję się fizycznie fantastycznie. Dawno nie czułam się tak zdrowo i pewnie. Problemy, o których pisałam Wam na początku, w dużym stopniu zniknęły. Nie mam prawie wcale już agorafobii ani fotowrażliwości. :-) Zaczęłam pracę i cieszę się nadchodzącą wiosną... <3