tag:blogger.com,1999:blog-48004487238348254982024-02-02T11:02:23.687+01:00Pełnia szczęściaShutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comBlogger27125tag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-45315481431519992412013-05-26T00:31:00.002+02:002013-05-26T00:31:34.337+02:00Sprzątanie wirtualneTak, jak pisałam w ostatnim wpisie o <a href="http://pelniaszczescia.blogspot.com/" target="_blank">procesie minimalizacji</a>, zajmuję się nią od dłuższego czasu. Zainteresowanie upraszczaniem życia pojawiło się u mnie kilka lat temu. Myślę, że jedną z pierwszych inspiracji była książka „Simplify your life”, m. in. o porządkowaniu dokumentów. Jednak książka na tyle gruba [sic!] albo ja zbyt przeciążona, że nie zaszłam dalej niż pierwszych kilka rozdziałów. Potem w moim życiu pojawili się <a href="http://www.theminimalists.com/" target="_blank">Minimaliści</a> – blog, który dawniej był ogromną inspiracją i przełamywał moje myślenie. Jednak praktycznie przestałam go czytać odkąd autorzy zaczęli pisać o swoich spotkaniach promocyjnych książek, ponieważ ten temat mnie już zwyczajnie przestał interesować. Jednak sporo się nauczyłam od nich i nawet jeśli jeszcze nie przekonałam się do wyrzucania np. pamiątek czy starych zdjęć (po uprzednim ich wskanowaniu lub sfotografowaniu), to dali mi konkretne impulsy, w jakich aspektach można swoje życie uprościć i czego nie trzeba się kurczowo trzymać.<br />
<br />
<br />
<a name='more'></a>W którymś momencie odkryłam systemy robienia list zadań do zrobienia (ang. <i>to do</i>) i zaczęłam czytać, co tylko się dało na ten temat. Poznałam system <a href="http://www.davidco.com/about-gtd" target="_blank">GTD</a> (<i>Get Things Done</i>), próbowałam nawet kilkukrotnie wprowadzić go w życie. Potem zainteresowałam się pięknym programem <a href="http://culturedcode.com/things/" target="_blank">Things</a> na Maka i iPoda Touch, którego wówczas posiadałam. Przez jakiś czas używałam go z sukcesem nawet, ale straciłam konsekwencję i niestety system się rozmył. Myślę, że nie byłam wtedy gotowa do używania czegoś takiego, a może założenia programu nie były do końca dla mnie.<br />
<br />
W ramach moich poszukiwań i czytania o upraszczaniu i organizowaniu sobie życia tak, żeby było wypełnione sensem i treścią (moje ukochane angielskie określenie <i>meaningful</i> <i>life </i>pięknie to oddaje) trafiłam na <a href="http://leobabauta.com/" target="_blank">Leo Babautę</a>, człowieka, który od lat zajmuje się właśnie tymi tematami. Uwielbiam czytać jego bloga <a href="http://zenhabits.net/" target="_blank">Zen Habits</a> oraz drugi <a href="http://mnmlist.com/" target="_blank">the mnmlist</a>. Oba niezwykle inspirujące. Można czytać całymi godzinami. Ciekawostka: Leo <a href="http://zenhabits.net/open-source-blogging-feel-free-to-steal-my-content/" target="_blank">udostępnił</a> całą treść bloga Zen Habits do „kradnięcia”, kopiowania, edytowania itd. bez jego zgody, nazywając to „<i>open source blogging</i>”.<br />
<br />
<i><span style="color: #6aa84f;">Swoją drogą, jako miłośnik pięknej i prostej typografii, nie mogę nie napomknąć, że niezwykle podobają mi się jego strony internetowe, uproszczone do granic możliwości, bardzo czytelne.</span></i><br />
<br />
<h4>
Lista zadań</h4>
Wracając do Leo: stworzył on na bazie GTD swój własny, uproszczony system zarządzania zadaniami i czasem, który nazwał <i><a href="http://zenhabits.net/zen-to-done-the-simple-productivity-e-book/" target="_blank">Zen To Done</a></i>, w skrócie ZTD.<br />
<br />
I ja ten system zaczęłam wprowadzać na początku maja. Pomaga mi w tym program <a href="http://www.nozbe.com/a-aqua" style="font-style: italic;" target="_blank">nozbe</a>, który służy do zarządzania zadaniami. Można im przypisywać konteksty, projekty, tagi, terminy ukończenia i oznaczać jako te do ukończenia dzisiaj, czyli pojawiające się na liście najbliższych zadań. Dopiero naniesienie do tego systemu wszystkich moich bieżących spraw, uporządkowanie ich i regularne korzystanie z tego programu wg wytycznych ZTD pomogło mi dostrzec i docenić, iloma tak naprawdę sprawami się zajmuję i że jest ok, jeśli nie nadążam z ich terminowym kończeniem, bo jest ich <i>na ten moment</i> po prostu tak dużo, że nikt by tego nie ogarnął. Skumulowały się sprawy z długiego okresu. Więc tak, jak pisałam ostatnio, krok po kroku sprzątam stare sprawy, równocześnie na bieżąco załatwiając wszystko nowe.<br />
<br />
<h4>
Kalendarz</h4>
Jedną z wielkich rewolucji dla mnie było przeniesienie kalendarza z formy papierowej do <a href="https://www.google.com/calendar" target="_blank"><i>Google Calendar</i></a>. Zarzekałam się całe lata, że tego nie zrobię. Ale zrobiłam. I... chyba nie ma odwrotu. Jest to po prostu niesamowicie wygodne, nie waży tyle co mała cegła, mogę dzielić wydarzenia na kategorie i dzielić się kalendarzami ze współpracującymi znajomymi. Mogę subskrybować urodziny i wydarzenia z Facebooka, w których uczestniczę lub rozważam uczestnictwo... I wiele innych zalet. <i>nozbe</i> integruje się z <i>Google Calendar</i>, więc zadania z datą końcową wyświetlają się w jednym z kalendarzy.<br />
<br />
<h4>
Notatki</h4>
<i>nozbe</i> integruje się również z <i><a href="http://evernote.com/intl/pl/" target="_blank">Evernote</a></i>, kolejnym programem, bez którego już trudno mi sobie wyobrazić moje wirtualne porządki. Służy on, krótko mówiąc, do zbierania notatek (mogą zawierać załączniki, obrazki, filmy, pdfy, pliki audio itp.). Jak dotąd używam go głównie do <a href="http://evernote.com/intl/pl/webclipper/" target="_blank">zapamiętywania ciekawych artykułów z Internetu</a>, np. jeśli chcę je poczytać później. Ale też powoli przenoszę do Evernote moje różne dokumenty z dysku, np. przepisy albo pdfy z ebookami. <i>Evernote</i> jest dostępny na każdym <i>smartphonie,</i> więc będąc w drodze zawsze będę miała wtedy do nich dostęp. Przyszłościowo zamierzam znacznie intensywniej korzystać z tego programu, jednak proces wirtualnego sprzątania przebiega dość wolno, acz systematycznie. :-)<br />
<br />
<h4>
Pliki</h4>
W ramach sprzątania usuwam również ogromne ilości zwykłych plików na dysku. Nie potrzebuję starych pism do poprzednich wynajmujących z wypowiedzeniem umowy czy listu do niemieckiej kasy chorych z prośbą o opłacenie jakiegoś tam szczepienia. To wszystko są już sprawy dawno zamknięte i zapomniane. Pliki można po prostu usunąć. Te, które muszą zostać, jednak na co dzień nie są mi potrzebne, powędrowały do wysprzątanego katalogu pt. „Archiwum”. Bieżące projekty mam na pulpicie, żeby móc szybko do nich sięgać i żeby były łatwo dostępne, gdy chcę przenieść coś do nich metodą <i>drag&drop</i> (z czego często korzystam). Miałam i mam jeszcze całą masę pdfów na różne tematy, wielu z nich nigdy nie przeczytam, więc też są to idealni kandydaci do śmietnika.<br />
<br />
<br />
<br />
Jednak najważniejsze w tym wszystkim jest jedno: <b>nawyki. </b>Najlepszy system czy program nie pomoże, jeśli nie będzie się z niego korzystać, będzie się robić to nieregularnie, odpuszczać sobie itd. Wtedy zadania, terminy, notatki, pliki – wszystko nieuporządkowane – będą kumulować się, powodując u nas tylko rosnącą gorycz i zniechęcenie. Złota zasada ZTD to określenie sobie około trzech najważniejszych zadań (MIT – <i>Most Important Things</i>) na każdy dzień. I uwierzcie mi, że to naprawdę jest rozsądna liczba.<br />
<br />
<span style="color: #6aa84f;">Pamiętajcie, żeby doceniać się za bycie konsekwentnym, każde zamknięte zadanie, każdy kolejny usunięty plik. Jeśli, tak jak ja, macie również w wirtualnym świecie niezły bałagan, będziecie cieszyć się odkrywając, jak głęboko można odetchnąć, gdy ten kociokwik informacyjny maleje :-)</span><br />
<br />
Czego Wam i sobie życzę :)<br />
<br />
AsiaShutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-61559619621142255792013-03-14T00:13:00.001+01:002013-03-14T00:13:31.739+01:00Proces minimalizacji<i>Długo się nie odzywałam i przyznaję, że brakowało mi natchnienia, ale też czasu. Od dziecka piszę pamiętniki i zawsze traktowałam je tak, że to one są dla mnie, a nie ja dla nich, więc czasem pisałam codziennie, a czasem nie sięgałam po nie przez wiele miesiecy. Z tym blogiem jest i pewnie będzie trochę podobnie, aczkolwiek mam świadomość, że może on przez to popaść w zapomnienie. Jeśli mimo takiej nieregularności chcecie być informowani o każdym wpisie, polecam dodanie bloga do Waszego czytnika RSS. Jeśli nie wiecie, jak to zrobić, napiszcie do mnie :-) Oczywiście informuję również o każdym wpisie na Facebook-owym profilu. </i><br />
<br />
Proces minimalizacji, upraszczania i optymalizacji mojego życia, rutyn, przedmiotów wokół mnie, zwyczajów trwa u mnie już od kilku miesięcy, ale nabrał ostatnio tempa. Nie czuję, żeby był zakończony, wręcz przeciwnie, jeszcze jest bardzo dużo do zrobienia. Moim punktem wyjścia był stan totalnego rozpadu życiowego – w każdym możliwym aspekcie. Wykonałam ogromną pracę, żeby dojść tu, gdzie jestem teraz. I jestem z siebie niezwykle dumna. Ale nie osiadam na laurach, tylko to jeszcze bardziej motywuje mnie do dalszej pracy.<br />
<br />
<a name='more'></a><br />
Każdej osobie, która chciałaby wejść na taką drogę upraszczania życia, dałabym przede wszystkim jedną, uniwersalną radę:<br />
<br />
<b>Wprowadzaj zmiany małymi krokami i systematycznie.</b><br />
<br />
I to jest najważniejsze. Jaka to będzie kolejność zmian, jakie one będą – to wszystko zależy od Twoich potrzeb. Ale ten sposób spowoduje, że będzie mniejsza szansa na „efekt jojo”, a zmiany będą znacznie bardziej trwałe. Tak to działa dla mnie.<br />
<br />
Jakie są punkty, nad którymi pracuję w tej chwili? Przede wszystkim niezmiennie sen w mądrych godzinach – przesuwam budzik na coraz wcześniejszą godzinę (i bawię się w obserwację głębokości oraz długości mojego snu wraz ze statystykami dzięki aplikacji na komórkę „Sleep as Android” – polecam ;-)). Poza tym pracuję nad optymalną dietą. Wprowadzam coraz więcej rutyn dotyczących mojej pracy, porządków w mailach (polecam regułę „inbox zero”, czyli każdorazowe doprowadzanie do tego, że nie będzie żadnych maili w skrzynce odbiorczej) i plikach na komputerze. Dzisiaj znowu zajęłam się moim biurkiem i zdjęłam z niego kolejne niepotrzebne rzeczy. Przez całe lata moje biurko było tak przykryte górami przedmiotów, że nie dało się na nim pracować. W tej chwili – mimo dużego blatu – powierzchnia jest prawie pusta. Zostaje niezbędne minimum, choć w tej chwili jeszcze jest kilka przedmiotów za dużo :-) Ale tak, jak pisałam, nie od razu Kraków zbudowano – minimalizacja jest procesem.<br />
<br />
To kilka przykładów z tego, co upraszczam w moim życiu. Nie chcę się rozpisywać, bo podobno i tak niektórzy z Was mają problemy z moimi długimi wpisami ;-) (tutaj ewidentnie mam nad czym pracować)<br />
<br />
Aha, ważne pytanie: <b>co mi daje minimalizm?</b> Ułatwia mi życie. Powoduje, że jest mniej pracy, że łatwiej się skupić, że jest mi przyjemnie rozejrzeć się wokół mnie, że lepiej się czuję... i pewnie jeszcze kilka innych plusów. Dlatego właśnie do niego dążę.<br />
<br />
<br />
<i>PS: Od około dwóch miesięcy czuję się fizycznie fantastycznie. Dawno nie czułam się tak zdrowo i pewnie. Problemy, o których pisałam Wam na początku, w dużym stopniu zniknęły. Nie mam prawie wcale już agorafobii ani fotowrażliwości. :-) Zaczęłam pracę i cieszę się nadchodzącą wiosną... <3</i>Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-59636671697092742522013-01-07T22:45:00.001+01:002013-01-07T23:01:33.402+01:00Jestem... :-)Kochani, dawno nie było mnie tutaj. Odsuwałam napisanie czegoś, najpierw o kilka godzin, potem o kilka dni, aż zrobił się z tego tydzień, i kolejny i kolejny... Minęło sporo czasu, podczas którego miałam zupełną blokadę na pisanie czegokolwiek. Również przestałam pisać cokolwiek w moim osobistym pamiętniku. Czasem tak jest. Pamiętniki piszę w zasadzie od dziewiątego roku życia i zawsze traktowałam je w ten sposób, że to one są dla mnie, a nie ja dla nich. Więc nie stresowałam się nigdy, gdy „nie chciało mi się” nic napisać, choć wiem, że zawsze dużo mi to daje. Z blogiem takim, jak ten, gdzie nie tylko chcę się uzewnętrznić, ale może też coś przekazać, zainspirować, jest jednak trochę inaczej – czuję zobowiązanie i zależy mi na Was, moich Czytelnikach. Jednak mam świadomość tego, że czasem wszystko ma swoją określoną kolejność i priorytety, których się nie przeskoczy. Co więcej, zawieszenie pisania może być bardziej właściwe niż pisanie na siłę.<br />
W tym czasie, kiedy mnie nie było tutaj, bardzo wiele zmieniło się w moim życiu i czuję, że prawdopodobnie będę mogła teraz znowu dzielić się z Wami moimi przemyśleniami. Czuję, że dojrzałam pod wieloma względami, przeorganizowałam moje życie, zmieniłam perspektywę myślenia. W pewnych sprawach, które zapewne opiszę, zrobiłam wręcz kilka kroków wstecz, po to, żeby zacząć je od nowa, ale tym razem nie ze strachu tylko z miłością dla siebie i otoczenia.<br />
<br />
Jest we mnie w tej chwili dużo więcej spokoju, uporządkowania, zaufania. Za to mniej lęku, uporu i zarozumialstwa. :-)<br />
<br />
<a name='more'></a><br />
<h3>
Odżywianie</h3>
Bardzo dużą część zmiany zawdzięczam EwCi prowadzącej bloga <a href="http://surowadieta.blogspot.com/" target="_blank">„W poszukiwaniu optymalnego zdrowia”</a>, która prawdopodobnie nawet o tym nie wie, ale jednym zdaniem w jednym ze swoich video zmieniła kompletnie moje nastawienie do jedzenia. Powiedziała mniej więcej coś takiego, że inaczej wpływa na nas jedzenie fast-foodowego hamburgera w atmosferze miłości, wśród bliskich, ważnych nam osób, a inaczej superzdrowe jedzonko, na które decydujemy się <i>z lęku</i> przed chorobą. I wtedy do mnie dotarło, że mam obsesję. Nie wiem, czy mój ówczesny stosunek do jedzenia ma jakąś nazwę kliniczną, ale nie ma to znaczenia. Zaszło to tak daleko, że bałam się zjeść cokolwiek, co w moim postrzeganiu nie było zdrowe, i jeśli akurat nie miałam nic takiego w domu, wolałam nie jeść nic... [kurtyna milczenia...]<br />
Lato (już) zeszłego roku było jednym z najtrudniejszych okresów w moim życiu, kiedy to choroba wraz z lękami dosłownie uwięziła mnie w domu. Nie byłam w stanie przez wiele długich miesięcy sama robić zakupów i byłam mocno zdana na pomoc innych osób. To też bardzo mocno wpłynęło na moje [nie]przygotowywanie posiłków. Mniej więcej w tym samym czasie dotarło do mnie, że mam depresję i że bez pomocy innych nie dam rady wyjść z tego wszystkiego sama.<br />
Po obejrzeniu wspomnianego wyżej filmiku nastąpił spory zwrot w moim nastawieniu do jedzenia. Dotarło do mnie, że nie mam w tym momencie motywacyjnych zasobów, żeby drastycznie zmieniać dietę na wegańską, co próbowałam robić wówczas od kilku już miesięcy. Nie miałam siły szukać i realizować nowych przepisów, miałam jedynie siłę na sprawdzone dania, a i na to często nie. Gdy tylko już byłam w stanie, poszłam do sklepu i pierwszy raz od wielu miesięcy kupiłam sobie coś z nabiałem, <b>czując zalewający mnie spokój i znikającą ze mnie presję</b>. Chcę podkreślić, że to nie znaczy, że całkowicie rezygnuję z weganizmu. To oznacza, że na tamten moment nie było dla mnie właściwym obarczać się tak gigantyczną presją z powodu jedzenia. Poczułam ogromną ulgę, że nie muszę ani sobie, ani nikomu nic udowadniać. W pewnym sensie dotarło do mnie, że postrzegałam weganizm jako coś wyjątkowego, „cool”... Chciałam przynależeć do tej społeczności (!), ale nie miałam na to w tym momencie siły.<br />
Od tamtej pory minęło pół roku. Nadal jem nabiał, choć głównie są to sery. Również zdarza mi się jeść mięso i ryby, choć robię to raczej rzadko. Był czas, kilka tygodni, kiedy bardzo tego potrzebowałam. Teraz to się wyciszyło i czuję, że bardzo powoli zaczynam znowu mieć ochotę na lekkie wegańskie posiłki. Jednak chcę zacząć zmianę diety łagodnie i z nowej perspektywy, nie „gwałcąc” siebie.<br />
Być może zadajecie sobie pytanie, co z kwestiami etycznymi, które w końcu też grają niemałą rolę przy przechodzeniu na dietę wegańską czy wegetariańską. Za każdym razem jedząc coś odzwierzęcego, w szczególności mięso lub ryby, mam świadomość pochodzenia mojego posiłku. Nie jest to łatwe i nie powoduje, że to danie smakuje lepiej. Odkąd jestem wegetarianką (11,5 roku), a może i dłużej, byłam wrażliwa na los zwierząt, zabijanych dla naszego jedzenia. I te obrazy mam przed oczami jedząc mięso. Pijąc mleko widzę cielaki zabierane od swoich mam, trzymane w ciasnych boksach i zabijane potem dla ich „wyjątkowo delikatnego mięsa” (chyba jeszcze nigdy w życiu nie jadłam cielęciny, nie wiem, jak smakuje). Mimo tych obrazów nie jestem w stanie w tej chwili udźwignąć zmiany diety – zbyt wiele innych miałam problemów przez ostatni rok, zmiana diety za mocno mnie obciążyła psychicznie. Czuję jednak, że jestem w intensywnym procesie zmian i że stopniowe przechodzenie na dietę zdrową dla mnie i oszczędzającą cierpienia innym istotom jest kwestią czasu.<br />
Chciałam napisać Wam szczerze o tym, jak jest. Zakładając tego bloga opisałam siebie jako wegankę, bo byłam na tej diecie od kilku miesięcy i myślałam, że tak zostanie, ale również dlatego, że chciałam taka być, chciałam stać się częścią tej społeczności (tak, przyznaję się teraz otwarcie, że to również było dla mnie ważne – od zawsze weganie byli dla mnie w jakiś sposób „atrakcyjni” jako grupa). Gdy zaczęły się problemy, nie wiedziałam, jak Wam o tym napisać, bałam się, że wyjdę na hipokrytkę. Jednak teraz, gdy minęło parę miesięcy, po prostu „stoję za” swoją decyzją i wiem, że była słuszna. Jednocześnie mam świadomość, że te wszystkie „etykietki”, które sobie przyklejamy, tak naprawdę nie zawsze coś znaczą.<br />
<br />
<h3>
Sen</h3>
<div>
Drugim ważnym tematem ostatnich miesięcy, w kwestii którego wiele się zmieniło, jest mój rytm dobowy. Na początku października się przeprowadziłam i od tamtej pory postanowiłam zadbać o mój rytm dnia, który jak wiecie ze wcześniejszych wpisów, stał kompletnie na głowie. W tej chwili, a minęły trzy miesiące, chodzę regularnie spać około pierwszej, ale zdarza mi się nawet zasypiać wcześniej. Przez ten czas wyjątki typu piąta-szósta rano można policzyć na palcach jednej ręki, z czego jestem wyjątkowo dumna :-) Dyscyplina w tym względzie spowodowała, że czuję się znacznie lepiej, a sen przychodzi sam w sposób naturalny. Ja uczę się jemu poddawać i nie przeciągać wieczornych atrakcji, jeśli czuję zmęczenie. Nie sądziłam, że uda mi się do takiego stanu doprowadzić, i naprawdę czuję się z tym świetnie. Odkryłam przy tym, że naprawdę potrzebuję długiego snu, nawet 9–11 godzin. Podejrzewam, że wynika to z kombinacji leków, które biorę, lub choroby tarczycy. Jednak teraz po prostu żyję w konkretnym rytmie i to daje mi również duże poczucie bezpieczeństwa. </div>
<div>
Przyznaję, że chciałabym wstawać wcześniej, niż robię to teraz (przeważnie koło 10-11), ale bardzo trudno mi jest, zdecydować się na wcześniejsze zasypianie. Gdzieś tam leży moja granica, którą nie jest łatwo przesunąć.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
Te dwa aspekty to chyba jedne z takich ważniejszych, które zmieniły się w ostatnim czasie. Choć dla mnie ogromne znaczenie ma również na nowo odzyskiwana wolność: powoli jestem znowu w stanie chodzić do supermarketu (szczególnie, gdy jestem dobrze wyspana :-), wtedy światło nie wpływa na mnie tak mocno), przełamuję agorafobię – zaczęłam jeździć tramwajem w niewielkiej odległości od domu. Tylko patrzeć, aż będę mogła znowu jeździć po całym mieście, a potem odwiedzić znowu Berlin, za którym zaczynam powoli tęsknić.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Jeszcze długa droga zmian przede mną, żeby czuć się naprawdę dobrze ze sobą. Ale większa uważność wobec samej siebie już teraz procentuje i wiem, że jeśli będę konsekwentna, to za jakiś czas będzie mi naprawdę dobrze. Tymczasem już teraz słyszę od bliskich mi osób, że <b>widać zmiany</b> u mnie – że promienieję, że mam jaśniejszą twarz, że dobrze wyglądam... To są najlepsze dowody dla mnie, że moja zmiana myślenia i konsekwentne działanie dla siebie, a nie przeciw sobie, mi służą :-)</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
To tyle słowem podsumowania. Nie chcę przytłaczać Was jeszcze dłuższymi elaboratami, a wiem, że czasem mogłabym pisać bez końca. Na ten moment nie chcę jeszcze się zobowiązywać do regularnego pisania, ale mam przeczucie, że będą się tu znowu pojawiać nowe wpisy. Raczej jeszcze nie z przepisami, od kilku miesięcy praktycznie nie gotuję (ale jem codziennie domowe jedzenie :-)), choć i to pewnie wróci z czasem.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Życzę Wam pięknego nowego roku 2013, pełnego inspiracji, nowych wyzwań i wypełnionego miłością. Mój zaczął się wspaniale :-)</div>
<br />Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-46314954026582382422012-09-16T03:02:00.000+02:002012-09-16T03:02:16.446+02:00Risotto jęczmienne z marchewką i poremCzyli coś z niczego – gdy już myślałam, że nic się ciekawego nie znajdzie w domu do jedzenia, wpadłam na pomysł, żeby na bazie klasycznego przepisu na risotto zrobić risotto z kaszy jęczmiennej. Wprawdzie zrobiłam je bez białego wina i parmezanu, co by dodało trochę kwaskowatości i kremistości, ale i tak wyszło świetnie. W każdym razie kucharz zadowolony, a i jedyny gość – czyli mój Tata – też, nawet wziął dokładkę :-)<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh06j5m6odHdcNQoUdwFA7uYXgH_RCG-RcpINCvclT0Euwywd4tMHfpPk0DoSj44mAADeweQoEzPvZZR1qPqrgMHnHWdWpJfPTrb5VkJa8lG45zjCOiTdCwKvsS0lQsV1MRXo4HLhzEV8iL/s1600/risotto.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="191" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh06j5m6odHdcNQoUdwFA7uYXgH_RCG-RcpINCvclT0Euwywd4tMHfpPk0DoSj44mAADeweQoEzPvZZR1qPqrgMHnHWdWpJfPTrb5VkJa8lG45zjCOiTdCwKvsS0lQsV1MRXo4HLhzEV8iL/s320/risotto.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<a name='more'></a>Składniki:<br />
<br />
<ul>
<li>cebula (miałam trzy malutkie)</li>
<li>marchewka (dwie raczej duże)</li>
<li>por (jeden)</li>
<li>kasza jęczmienna (200 g)</li>
<li>gorący bulion warzywny w ulubionej postaci albo świeży wywar z warzyw – zużyłam około 1 litra</li>
<li>olej z pestek winogron</li>
<li>w niewegańskiej wersji: około łyżka masła</li>
<li>przyprawy – moim zdaniem najlepiej używać to, co się lubi, albo akurat jest w domu, ja dodałam: świeżo zmielony kminek, cząber, majeranek (chętnie bym dorzuciła jeszcze garść tymianku, ale nie było)</li>
<li>sól</li>
<li>świeżo mielony pieprz</li>
</ul>
<div>
Ważny jest też garnek o dobrych proporcjach – ja najbardziej lubię robić risotto w szerokim, niezbyt wysokim garnku – tak mi się jak dotąd najlepiej sprawdzało. Chodzi o to, żeby było wygodnie mieszać. A mieszać trzeba przez większość czasu. Dziś pierwszy raz robiłam risotto w garnku teflonowym – dzięki temu nie musiałam mieszać aż tak dużo, bez teflonu trzeba mieszać praktycznie non stop (klasyczne risotto na ryżu arborio to nawet 30–40 minut mieszania, dzisiejszą kaszę gotowałam krócej, ale nie patrzyłam na zegarek, myślę, że około 15–20 minut).</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Cebulę pokroiłam w kostkę, pora wzdłuż na pół i potem na cienkie plasterki, marchewkę wzdłuż na cztery i potem na cienkie plasterki.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Rozgrzałam patelnię, a na niej olej winogronowy (jak ktoś woli, może być też po prostu masło, tak jest w oryginalnym przepisie na risotto, wtedy jest jeszcze bardziej kremowe). Wrzuciłam cebulę, którą trochę posoliłam – wtedy lekko puszcza sok, mniej się przypala i nabiera pysznego smaku. Gdy cebula się zeszkliła, dodałam por i wymieszałam, a krótko potem marchewkę. Znowu szczyptę soli i wymieszałam. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
W międzyczasie warto przygotować około litr gorącego bulionu warzywnego. Ja sobie postawiłam garnek na włączonym małym palniku obok, żeby bulion nie stygł.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Tymczasem do głównego garnka wrzuciłam kaszę i wymieszałam. Po jakiejś minucie można już wlewać bulion. I teraz najważniejsze: bulion wlewamy przez cały czas małymi porcjami – łyżka do dwóch łyżek wazowych na raz, za każdym razem mieszając, czekając aż się wchłonie i dopiero dodając następną porcję. Co jakiś czas mieszamy, to ważne, żeby płyn się równomiernie wchłaniał, a kasza nie przywierała do dna.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Czas gotowania jest zależny od tego, kiedy kasza ma taką twardość, jaka nam smakuje. Tradycyjne risotto w środku jest <i>al dente</i> czyli lekko twarde, a na zewnątrz miękkie, kremowe. Ponieważ tutaj bazą jest kasza, to efekt wychodzi nie aż tak widoczny. Ja i tak uważam, że każdy może dobierać czas gotowania tak, żeby mu smakowało – to w końcu dla siebie gotujemy :-) Moja kasza była taka średnia – ani zbyt twarda ani rozgotowana, chyba właśnie udało mi się ją zrobić <i>al dente</i>. </div>
<div>
Gdyby zabrakło bulionu, można – o ile kasza wystarczająco przeszła smakiem – dolać po prostu wrzącej wody (pamiętając o tym, żeby również tu robić to małymi porcjami). Gdyby wciąż była za mało słona można dorobić jeszcze bulionu warzywnego z proszku (ja najbardziej lubię takie bez wzmacniaczy smaku, ale dzisiaj akurat nie miałam takiego do dyspozycji).</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Na koniec można dodać – niewegańsko – łyżkę masła oraz doprawić świeżo mielonym pieprzem i dobrze wymieszać. Jeśli ktoś jada i lubi parmezan (świeżo starty) to również to jest moment, żeby go dodać i wymieszać.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Risotto podałam w miskach, posypując je pestkami słonecznika (polecam prażone :-)).</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Aż się zrobiłam głodna, ciekawe, czy w kuchni jeszcze coś zostało...</div>
Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-67904845590042485992012-09-14T13:19:00.002+02:002012-09-14T13:19:48.578+02:00Pułapki euforiiNie wiem, czy też to znacie – ja tak – długi czas coś nie wychodzi, coś się nie udaje, coś jest nie tak, jak byśmy chcieli, albo „jak być powinno”, i wtedy następuje obrót o 180°, pojawia się rozwiązanie i to nagłe poczucie, że teraz już będzie dobrze, że wyjdzie się na prostą. Zachłystujesz się tym uczuciem i... trrach!<br />
<br />
<a name='more'></a>Na tym właśnie polega pułapka euforii – na iluzji tego, że można zmienić sytuację nagle, bez systematycznej pracy, i że to wychodzi na dobre. Można szybko zapomnieć o tym, co było przedtem, szczególnie, jeśli długo czekało się na przypływ energii albo zmianę sytuacji. Jednak warto pamiętać o tym, że takie właśnie zachłyśnięcie się poprawą może spowodować zbyt nagłe odcięcie od rzeczywistości i od podszeptów intuicji. Tak bardzo chcemy utrzymać ten nowy, wyczekiwany stan, że zapominamy o podstawowych rzeczach i tłumimy podszepty intuicji, żeby podejść do tego spokojnie.<br />
<br />
A teraz konkretna sytuacja dla unaocznienia: od wielu tygodni wiedziałam, że czeka mnie wkrótce przeprowadzka, jednak im bardziej zbliżał się ten czas, tym bardziej się stresowałam (szczegóły nie są aż tak istotne, więc je pominę, grunt, że miało to związek z moim obecnym samopoczuciem), no i nadal nie miałam jeszcze żadnego mieszkania. W końcu pojawiła się konkretna, intrygująca propozycja, na którą obie strony się zgodziły i niespodziewanie kamień spadł mi z serca. Chyba nie czułam wcześniej, jak bardzo ten temat mi ciążył. I nagle po kilku tygodniach doła nabrałam energii do pracy – do tego stopnia, że już w ogóle przestałam spać w nocy i trzy dni z rzędu spałam tylko w dzień i to po kilka godzin. Jak się domyślacie, skutki były dosyć szybkie i bolesne, więc już dzisiejszej nocy zmusiłam się do opamiętania, i choć kilka godzin przewracałam się z boku na bok leżąc w ciemnościach, stwierdziłam, że trzeba zachować trzeźwość umysłu (szczerze mówiąc, jestem bardzo dumna z siebie, że poszłam spać przed pierwszą).<br />
<br />
Praca w tym czasie była świetna i naprawdę sporo rzeczy ruszyłam do przodu, jednak zapomniałam o podstawowych sprawach i zasadach odnośnie mojego zdrowia, które powinno być (sic!) na pierwszym miejscu.<br />
<br />
Znam siebie pod tym względem – nieraz już tak reagowałam – a mimo to teraz znowu tak się stało. Widocznie ta lekcja była potrzebna po raz kolejny. Ale dzięki temu odkryłam, że <i>mogę</i> – że fizycznie jestem w stanie zmusić się do zgaszenia światła i leżenia w ciszy, mimo braku senności i mimo nerwowości. To jest nie lada zadanie dla mnie, osoby uzależnionej od mediów, otaczającej się ciągle szumem informacyjnym... Ale coraz częściej się takie momenty pojawiają i coraz bardziej doceniam te chwile zatrzymania, bo widzę, jak mi służą.<br />
<br />
Nie ma chyba jednego lekarstwa na pułapki euforii, jednak myślę, że uważność i „bycie przy sobie” to w takich sytuacjach klucz do sukcesu. Wtedy znacznie łatwiej i szybciej można rozpoznać, że się jedzie trochę za szybko. I zwolnić.Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-29958578805667116782012-09-11T21:32:00.001+02:002012-09-11T21:32:18.433+02:00Marchewka i przegląd prasy (11.09.2012)Dostałam wczoraj pyszną marchewkę ze znajomego gospodarstwa (dziękuję!) i naszła mnie dziś ochota na zjedzenie jej na surowo. Przypomniała mi się moja ulubiona surówka z dzieciństwa – prosta marchewka z jabłkiem, jednak jabłka w domu nie było. Ale surówka wyszła pyszna.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg9dUaYrLaDrJHJiZVM66GVLBPT-riFQGWFysIhS5ywuY6ZSRmMmkZf0RQKRP3V4ayljeU1ihN9UpUUnnDdwPHAYn0kMSsamjv9Aan4_8_vhTaom9_GNe9j9gpDmoqLSFumMiuXWkN7aD0I/s1600/IMAG1346.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="191" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg9dUaYrLaDrJHJiZVM66GVLBPT-riFQGWFysIhS5ywuY6ZSRmMmkZf0RQKRP3V4ayljeU1ihN9UpUUnnDdwPHAYn0kMSsamjv9Aan4_8_vhTaom9_GNe9j9gpDmoqLSFumMiuXWkN7aD0I/s320/IMAG1346.png" width="320" /></a></div>
<br />
(Ciągle jeszcze nie umiem dobrze robić zdjęć jedzenia, w dodatku zepsuł mi się mój duży aparat i została tylko komórka do dyspozycji, no ale coś tam widać.)<br />
<br />
<a name='more'></a>Składniki:<br />
<br />
<ul>
<li>utarta marchewka</li>
<li>jagody goji</li>
<li>oliwa z oliwek</li>
<li>sok z cytryny</li>
<li>miód gryczany</li>
</ul>
<div>
Wymieszać. Zachwycić się aromatem miodu. Spałaszować. Cieszyć się życiem. :-)</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
A na okrasę jeszcze dwa ciekawe linki:</div>
<div>
<ul>
<li>Naprawdę warto obejrzeć: <a href="http://surowadieta.blogspot.com/2012/08/filmiki-z-warsztatow-we-wrocawiu.html" target="_blank">wykład o zdrowym odżywianiu</a> (film/YouTube) Ewci z bloga <a href="http://surowadieta.blogspot.com/" target="_blank">W poszukiwaniu optymalnego zdrowia</a> – bardzo się przyjemnie słucha. Podoba mi się, że Ewcia stawia na pierwszym miejscu Miłość (porównuje np. działanie hamburgera jedzonego z miłością wśród dobrych ludzi i picie zielonego szejka ze strachu przed chorobą). Akurat tu chodzi o surową dietę, ale wykład jest bardzo ogólnie poprowadzony i przedstawia przede wszystkim mechanizmy działania człowieka, obejmujące wiele różnych aspektów, mogące prowadzić do zdrowia.</li>
<li>[EN] <a href="http://www.philipmccluskey.com/heirloom-fruits-vegetables-exposed" target="_blank">Heirloom Fruits & Vegetables: Exposed</a> na blogu <a href="http://www.philipmccluskey.com/" target="_blank">Philipa McCluskey'a</a> – ciekawy, krótki artykuł o zapomnianych warzywach i owocach i o tym, dlaczego nie widujemy ich w naszych supermarketach</li>
</ul>
</div>
Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-35621497906789846122012-09-06T02:43:00.001+02:002012-09-06T02:43:34.256+02:00Cienka różnica między słabością i siłąNagły, wszechogarniający lęk – słabość czy znak, że o wiele zbyt długo było się silnym? Czy w ogóle jest jakaś różnica między jednym i drugim? Tak naprawdę jej nie widzę. To chyba tylko dwie różne nazwy na ten sam rodzaj energii, widzianej z różnych perspektyw.<br />
<br />
Gdy nie słuchamy wewnętrznego głosu, to będzie się stawał coraz silniejszy, ignorując go (czyli niejako będąc silnym), walcząc z nim, doprowadzamy do tego, że w pewnym momencie wybucha. Na przykład pod postacią ataku paniki. I wtedy to już się niby nazywa słabość. Że ja się czegoś boję, co przecież jest najnormalniejsze na świecie.<br />
<br />
<a name='more'></a>Ale porozmawiajcie z kimś, kto przez lata, albo nawet przez kilka tygodni czy miesięcy, doświadczał takich ataków paniki. Jak wielką siłą ducha trzeba się wykazać, żeby to przetrwać. Żeby za każdym razem rozmawiać ze sobą spokojnie, racjonalizować sobie, stosować wszelkie możliwe techniki relaksacji, próbować sobie radzić bez leków, bez innych ludzi itp. itd. równocześnie nie dając się myślom, że „zaraz coś się stanie” albo że właśnie umierasz.<br />
<br />
A gdy oprócz czasu spędzanego na próbach radzenia sobie z tymi sytuacjami, masz jeszcze ambicje, żeby prowadzić coś, co nazywasz „normalnym życiem”, to już w ogóle wymaga nie lada siły.<br />
<br />
Ile można?<br />
<br />
Nie wiem, czasem mi się wydaje, że w nieskończoność. Widzę, że to, co uznaję za słabość, jest też moją siłą. Widzę, jak wiele energii tkwi w tych sytuacjach i że właściwie pokierowane mogą zamienić życie w bajkę. Ale być może też nigdy nic się nie zmieni. Może to cecha osobowości, taka duża amplituda wahania się między siłą a słabością?<br />
<br />
Czy jak się prosi o pomoc to jest się słabym czy silnym?<br />
Czy jak się popełnia błędy to jest się słabym czy silnym?<br />
<br />
Nie znam odpowiedzi na te pytania, ale mam wrażenie, że w społeczeństwie utarło się, że bycie słabym to źle, a bycie silnym to dobrze. Tymczasem to chyba tak naprawdę nie ma kompletnie znaczenia, bo liczą się tylko skutki. Czasem jest właściwe poprosić o pomoc, czasem jest właściwe popełnić błąd, a w szczególności wyciągnąć z tego błędu wnioski.<br />
<br />
Czasem jest właściwe zacisnąć zęby, przetrwać coś samemu, bo tylko wtedy mogę zobaczyć, czy się w daej sytuacji sprawdzę. Ale gdy się je zaciśnie zbyt mocno, to mogą popękać. Posklejanie ich może nieraz zająć bardzo dużo czasu lub przestać być możliwe.<br />
<br />
Wyważenie między jednym i drugim jest nie lada zadaniem. Ktoś, kto aktywnie i świadomie podchodzi do zajmowania się swoimi atakami paniki, nie ominie etapu zaciskania zębów. I tu znowu pojawia się kwestia perspektyw: człowiek słaby będzie przed tym uciekał, człowiek silny przynajmniej spróbuje. Nie chodzi o to, żeby przeć za wszelką cenę, bo to może zniszczyć, ale też za szybko się nie poddawać. I tu chyba jest złoty środek.Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-84140272297220386772012-08-31T02:56:00.002+02:002012-08-31T02:56:25.331+02:00Kroki wstecz są potrzebne!Nikt z nas nie lubi stać w miejscu, każdy ma swoje cele. Niektóre z nich chcemy wykonać w określonym czasie lub z jakiegoś powodu pojawia się presja, żeby osiągać szybkie konkretne wyniki. Napierając na przyspieszenie procesu, który wymaga określonego czasu, nieraz tylko pogarszamy sytuację wywołując stres, zniecierpliwienie i być może wiele innych skutków, które pojawiają się jak przewrócone klocki domina.<br />
<br />
<a name='more'></a>Jak już się to domino zaczyna przewracać, to myślimy tylko o tym, że teraz nie dość, że cel nie został osiągnięty, to jeszcze trzeba będzie te klocki poustawiać od nowa. Jednym słowem, wrzucamy sobie coraz więcej negatywnych myśli na głowę, obwiniając się o „niepowodzenia”, które przesłaniają nam kompletnie postępy wykonane w ostatnim czasie.<br />
<br />
A gdyby tak się zatrzymać i przyjrzeć tym krokom wstecz? Przestać na chwilę (mamy wszelką wolność do powrotu) oceniać je negatywnie, tylko zobaczyć, co nam przyniosły, czym się przysłużyły? Co nam chcą powiedzieć? Może to wskazówki, żeby tak nie pędzić i rozejrzeć się dookoła, doceniając mijany krajobraz? Pędząc do celu na oślep można wiele przegapić z piękna tego świata. A może takie momenty pokazują nam, żeby tę drogę pokierować trochę inaczej? Może trochę jeszcze zwolnić i dopasować do naszych możliwości? Może to cel nie był właściwy albo czas?<br />
<i><br /></i>
<i>Prawda</i> jest taka, że siebie nie przeskoczymy, choćbyśmy nie wiem jak, chcieli tego. Ciało jest najmądrzejsze i ono nam na to nie pozwoli. Będzie dawać subtelne, a potem coraz silniejsze sygnały, jeśli za bardzo zapędzimy się w tej drodze do obranego celu.<br />
<br />
Dla mnie osobiście każdy moment, kiedy czuję, że się cofam, to okazja do zweryfikowania planu działania. Przyjrzenia się uważnego temu, co i w jaki sposób chcę osiągnąć. Czasem wystarczy mała zmiana myślenia, żeby ukierunkować działanie tak, żeby dalszy jego przebieg był pozytywny i zgodny z oczekiwaniami, a przede wszystkim zgodny z odczuciami ciała i ducha.<br />
<br />
Nawet jeśli pierwszym odruchem, gdy pojawia się mniejsza lub większa „pętelka” na tej drodze pnącej się ku górze, jest zwątpienie w siebie, w swoje możliwości, to pamiętaj, że to tylko myśl i chwilowa emocja. Pamiętaj o tym, co osiągnąłeś do tej pory. Przypomnij sobie, ile już się udało. Nie poddawaj się i stawiaj kolejny uważny krok. A w rezultacie kroków wstecz będzie coraz mniej, będą pojawiać się coraz rzadziej, bo z każdego wyciągniesz wnioski i będziesz szedł do przodu.<br />
<br />
Dzisiejszego wieczora znów potrzebuję o tym pamiętać.Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-7951633393886666762012-08-30T00:11:00.003+02:002012-08-30T01:09:02.012+02:00Kiedy nadchodzi pora, żeby się rozejść...Temat rozstań przewija się w okolicy od około roku. Nie wiem, czy coś jest w gwiazdach, czy może taki wiek ;-), ale w bliskich mi kręgach w tym czasie wielu parom rozeszły się drogi, dotyczyło to również mnie. Dzięki doświadczeniu tego procesu dogłębnie na własnej skórze, a równocześnie obserwowaniu go u innych, zebrałam bardzo dużo przemyśleń na temat przyczyn, jak i sposobu rozstawania się ludzi, będących ze sobą w związku. W konsekwencji również wiele miesięcy spędziłam na rozważaniach i dyskusjach ze znajomymi na temat tego, czym jest związek w ogóle, wchodząc także dość głęboko w tematykę poliamorii, czyli – ogólnie mówiąc – kochania wielu osób na raz (choć to obszerny temat, na osobny wpis).<br />
<br />
Wyniki tych przemyśleń i dyskusji są dla mnie fascynującymi odkryciami tego, jak <i>naprawdę</i> jest zbudowana rzeczywistość w tej kwestii, jakkolwiek nie są jednoznaczne i czuję, że wielu rzeczy jeszcze nie wiem i nie rozumiem, niektórych być może nigdy się nie dowiem.<br />
<br />
Rozmyślania na temat modelu tego, czym jest w ogóle związek, dlaczego się na związki decydujemy i co powoduje, że ludzie tak bardzo boją się rozstań, wpłynęły mocno na moje postawy wobec tego tematu. Teraz patrzę na to z zupełnie innej perspektywy niż kilka lat temu. Chciałabym się z Wami podzielić kilkoma myślami na ten temat.<br />
<br />
<a name='more'></a>To, czego nauczyły mnie moje własne doświadczenia, ale też obserwacje relacji różnych znajomych, to fakt, że w kwestiach podejmowania decyzji o rozstaniu, bardzo pomaga zobaczenie <i>prawdy</i>. Prawdy odartej z jakichkolwiek filtrów, <a href="http://pelniaszczescia.blogspot.com/2012/08/przywiazanie-jest-iluzja.html" target="_blank">przywiązań</a>, <a href="http://pelniaszczescia.blogspot.com/2012/07/czym-jest-dla-mnie-tytuowa-penia.html" target="_blank">ocen</a>... Wiele osób będących razem, jest do siebie bardzo przyzwyczajonych, bo są ze sobą od wielu lat i trudno im spojrzeć na relację i problemy się pojawiające z innej perspektywy, z zewnątrz.<br />
<br />
Zobaczyłam, że warto co jakiś czas robić sobie taki <i>check-up </i>i upewnić się, czy ciągle jeszcze jest nam ze sobą dobrze razem. Przyzwyczajeni jesteśmy do wizji, którą wpaja nam społeczeństwo, że udany związek, tzw. „prawdziwa miłość”, to ta jedyna, która jest na zawsze. Tymczasem skąd wiadomo, jaką rolę ma druga osoba odegrać w naszym życiu? Kim jesteśmy, że myślimy, że <i>wiemy</i>, jak ma ono wyglądać, żeby służyć dobru naszemu i świata? Dlatego przywiązanie jest w moich oczach oprócz tego, że odgrywającym ważną rolę, również czymś zgubnym, bo zaślepia nas i powoduje, że nieraz tkwimy w toksycznych relacjach, nie weryfikując ich dalszego sensu i już nie pozytywnego wpływu na nasze życie.<br />
<br />
Równocześnie nieraz tłumimy różne przejawy intuicji, która podszeptuje (najpierw cicho, potem coraz głośniej), że coś jest nie tak, że jednak chyba nie jest za dobrze w tym związku. Nie chcemy <i>widzieć</i> tego, że ten związek już nie spełnia swojego zadania. Może ono się wypełniło i jest pora, żeby to zauważyć? To są małe sygnały, i w każdej relacji to będzie pewnie coś innego. Nie chcę tu nawet podawać przykładów, bo każdy związek ma inny charakter – coś, co dla mnie jest regułą, dla kogoś może być wyjątkiem i odwrotnie.<br />
<br />
Dla mnie osobiście na ten moment świadome decydowanie się o byciu lub niebyciu z kimś to część świadomego życia, a takie chcę prowadzić. Dzięki narzędziom takim jak widzenie czystej prawdy bez filtrów, przywiązań i ocen, można znacznie szybciej oszacować, na ile taka relacja jeszcze jest potrzebna i zdaje egzamin dla obu stron. A dzięki temu szybciej iść dalej w życiu.<br />
<br />
Jeśli widać, że np. marzenia obu serc się wzajemnie wykluczają (np. jedno chce mieszkać na wsi, a drugie w mieście), to widać jak na dłoni, że dokonując jakiegokolwiek wyboru (miasto vs. wieś) zawsze jedna ze stron nie będzie się czuła spełniona, a to z kolei wpłynie na dalszą energię relacji. I jeśli obie te osoby są szczere z samymi sobą, i te marzenia są dla nich jedyną drogą do dalszego spełnienia, to powiedziałabym, że nie ma co się dłużej zastanawiać.<br />
<br />
Oczywiście to tylko jeden z możliwych przykładów, a sytuacje mogą być znacznie bardziej kompleksowe, szczególnie, gdy para ma również dzieci – w tym wypadku brakuje mi własnego doświadczenia jako rodzica, więc nie podejmuję się wypowiadania na ten temat, nie mam jeszcze wyrobionego zdania, co dokładnie robić, choć na pewno rodzice nieszczęśliwi z powodu bycia razem tylko z powodu dzieci to nie jest szczyt dziecięcych marzeń, nawet jeśli z początku wydaje się być inaczej.<br />
<br />
W moim odczuciu w przypadku rozstania lub rozważania takiegoż, warto przyjrzeć się sytuacjom, kiedy partnerzy się kłócili albo coś było nie tak, były jakieś zgrzyty. To, co powszechnie nazywa się „winą”, jest tylko ocenianym jako negatywny skutkiem pewnego łańcucha przyczynowo-skutkowego, albo zbioru wielu takich łańcuchów. Mi osobiście w takiej sytuacji bardzo pomogło przyjrzenie się każdej jeden takiej sytuacji i upewnienie się, czy ja naprawdę widzę tam gdzieś winę po którejkolwiek stronie. Nigdzie nigdy żadnej winy nie znalazłam, bo jej tam po prostu nie było. W ten sposób można oczyścić sobie jeszcze obraz wydarzeń i sytuacji w ten sposób, że człowiek poczuje się potem znacznie lepiej, spokojniej, wypełni go czysta miłość do drugiej osoby, już bez zarzutów (bo te mogą być tylko, gdy jest wina), bez wyrzutów sumienia...<br />
<br />
Taki sposób przechodzenia przez proces rozstania, pełen troski, miłości, uważności, powoduje, że wszystko przebiega znacznie spokojniej, bez histerii, obwiniania się, i można się skupić na tym, co naprawdę ważne – na sobie i na drugim człowieku, nie stawiając się ani w pozycji kata, ani ofiary, tylko niezależnego autonomicznego człowieka. A te rzeczy, które są nieistotne, które są formalnością, jak podział majątku, kwestie finansowe itp. odbywają się przy tym gdzieś w tle, z totalnym zrozumieniem sytuacji i bez niepotrzebnych kłótni, stają się po prostu zadaniem, odartym z ciężaru ocen. (Jakby co, polecam jeszcze raz mój artykuł o nieprzywiązywaniu się podlinkowany powyżej.)<br />
<br />
Zdjęcie flitrów przyzwyczajeń i ocen nie jest gwarancją braku cierpienia, ale na pewno znacznie je łagodzi, przynosi zrozumienie, spokój wewnętrzny i zaufanie na przyszłość. Poza tym to, co wydaje mi się najważniejsze, to przede wszystkim szczerość: w pierwszej linii ze sobą samym, żeby wiedzieć, czego się chce w życiu, a czego się (już) nie chce, a ponadto również drugą osobą.<br />
<br />
U mnie to się sprawdziło i sprawdza, również u kilkorga znajomych, z którymi o tym miałam okazję rozmawiać. Warto pamiętać, że nic nie jest nam dane na zawsze i dbać o to, co mamy, a jeśli jest czas na rozdzielenie dróg to również to zauważyć i podjąć odpowiednią decyzję.<br />
<br />
PS: W temacie zauważania prawdy w kwestii niedopasowania w związku bardzo polecam hollywoodzki film pod tytułem „He's just not that into you” (polski tytuł „Kobiety pragną bardziej” nie oddaje tego, o co w nim naprawdę chodzi). :-) W lekki sposób przekazuje to, co ja tutaj na poważnie. Tylko tam mowa o randkowaniu i początku związków.Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-54598115368065143862012-08-15T02:01:00.000+02:002012-08-15T02:02:15.094+02:00Przegląd prasy (15.08.2012) i o krokach wstecz<br />
<div>
Przeglądając blogi przez ostatni tydzień, zebrałam kolejną porcję ciekawych linków. Przekazuję Wam moją kolejną porcję inspiracji:<br />
<a name='more'></a></div>
<ul>
<li><a href="http://smakoterapia.blogspot.com/2012/08/cud-miod-z-arbuza.html" target="_blank">Cud-miód z arbuza</a> – wprawdzie sama jeszcze nie wypróbowałam, ale ten przepis wydaje mi się tak genialny i w tak przepięknym kolorze, że nie mogę się nim z Wami nie podzielić :-)</li>
<li>[EN] <a href="http://zenhabits.net/getting-healthy/" target="_blank">20 Simple Strategies for Getting Healthy</a> na blogu Leo Babauty <a href="http://zenhabits.net/" target="_blank">zen habits</a> – ta lista ze mną rezonuje, a to dobry znak. Czuję, że opisuje spokojny, a nie siłowy sposób na wprowadzanie zmian w życiu, a to mi się bardzo podoba.</li>
<li><a href="http://mypresentsimple.blogspot.com/2011/04/minimalista-na-raty-czyli-moj-sposob-na.html" target="_blank">Minimalista na raty, czyli mój sposób na słomiany zapał</a> na blogu <a href="http://mypresentsimple.blogspot.com/" target="_blank">My Present Simple Life</a> – trafiłam na ten blog przez artykuł w Wysokich Obcasach o <a href="http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,114757,12207198,Zminimalizowani__Malo_przedmiotow__duzo_swobody_.html" target="_blank">blogujących minimalistach</a> i od tamtej pory go podczytuję, a przy okazji trafiłam na ten starszy wpis o słomianym zapale, który mnie zaintrygował, bo mnie dotyczy, zresztą pewnie jak i wielu innych ludzi. Trochę uporządkował moje myśli na temat tego zjawiska :-) </li>
<li>[EN] <a href="http://www.theminimalists.com/expert/" target="_blank">I Was Not a Minimalist, Until I Was</a> u <a href="http://theminimalists.com/" target="_blank">Minimalistów</a> – o tym jak nie zostaje się ekspertem w jakiejś dziedzinie w jeden dzień – polecam, szczególnie jeśli wątpicie w siebie, tracicie cierpliwość lub macie słomiany zapał (komu się to wszystko nie zdarza...!)</li>
<li>[EN] <a href="http://www.stevepavlina.com/blog/2012/08/happiness-first-then-everything-else/" target="_blank">Hapiness First, Then Everything Else</a> na blogu <a href="http://stevepavlina.com/" target="_blank">Steve'a Pavliny</a> – o niezgodzie na sytuacje czy warunki życia, które obniżają nasz poziom szczęścia</li>
</ul>
<div>
<br /></div>
<div>
Tymczasem ja sama poczyniłam ostatnio kilka kroków wstecz. Przede wszystkim dotyczy to wegańskiego odżywiania, do którego zmierzam. Ale zrobiłam kilka błędów, wskutek czego opanował mnie wilczy głód na produkty niewskazane dla mnie, tudzież takie, których ze względów etycznych nie chcę jeść (nabiał, mięso). Podążając za intuicją i przede wszystkim <a href="http://pelniaszczescia.blogspot.com/2012/07/ambicja-moze-wystarczy-byc.html" target="_blank">niesiłowym podejściem do siebie</a>, pozwoliłam sobie na jakiś czas „grzeszenia” w tym temacie. Teraz czuję, że się nasycam powoli (podejrzewam, że zabrakło mi białka w diecie i stąd taki niedający się ukoić głód) i że zacznę przejście na weganizm od nowa, spokojnie i z głową, trzymając się równocześnie zaleceń, jakie dostałam od lekarza medycyny chińskiej, bo wiele z nich łamałam. Ponieważ moim sporym problemem w zmianie diety był brak pomysłów na to, co zjeść, gdy już czułam ssanie w żołądku (czyli praktycznie było o wiele za późno na planowanie), postanowiłam teraz zacząć działać inaczej – i zobaczymy co z tego wyniknie. Moim pomysłem jest, żeby zrobić sobie niezbyt długą listę prostych potraw, które są dla mnie wystarczająco atrakcyjne, zarówno do wykonania jak i do jedzeniea, którą będę miała pod ręką zawsze, gdy będzie to potrzebne (zakupy, planowanie lub spontaniczny głód).</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Psychicznie też miałam ostatnio małą „pętelkę” na drodze ku górze, czyli trochę cofnięcia się w postępach, ale to chyba naturalne i nie ma co się przywiązywać do tego, że czasem się zrobi krok wstecz. Staram się więc tym nie przejmować i doceniać to, co już udało się osiągnąć. A ostatnie „wyczyny” obejmują coraz dłuższe spacery, wizytę w przychodni, aptece i nawet kilka razy zakupy w małym supermarkecie (wszystko samodzielnie, bez towarzystwa). Dla większości ludzi banalna sprawa, ale dla kogoś z <a href="http://pelniaszczescia.blogspot.com/2012/07/wyzwania-dnia-codziennego-skala.html" target="_blank">chwilową agorafobią</a><sup>(*)</sup> nie lada zadanie.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<span style="font-size: x-small;"><sup>(*)</sup> <b>Agorafobia</b> kojarzona jest przeważnie z lękiem przed otwartymi przestrzeniami (od greckiego ἀγορά, czyli <i>agora</i>, dosł. miejsce zgromadzeń, rozumiane jako główny plac, rynek), tymczasem dawno już to określenie przestało się ograniczać do lęku przed otwartymi przestrzeniami, a zaczęło obejmować ogólnie lęk przed przebywaniem (szczególnie samemu) w miejscach publicznych, również tych zamkniętych, takich jak sklepy czy komunikacja miejska. Lęk ten może się objawiać np. atakami paniki, a może on być również lękiem wtórnym, np. komuś przytrafił się atak paniki w autobusie to od tej pory taka osoba będzie bała się przemieszczać autobusem i zacznie tego unikać, a wystarczy kolejny epizod np. w sklepie, żeby powoli fobia rozprzestrzeniła się na inne miejsca publiczne. </span><br />
<span style="font-size: x-small;">Jedyną znaną mi metodą na wychodzenie z agorafobii jest stopniowe wchodzenie w sytuacje, przed którymi odczuwa się lęk i pozostawanie w nich dopóki lęk nie minie. Może kiedyś napiszę o tym szerzej, teraz chyba nie czuję się jeszcze na to gotowa (to chyba trzeci czy czwarty w ciągu ostatnich ośmiu lat epizod agorafobii w moim życiu, z którego wychodzę, i mimo doświadczenia, jest to ciągle zaczynanie od nowa).</span></div>
Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-55103516422122519422012-08-11T14:29:00.000+02:002012-08-11T14:29:18.705+02:00Przywiązanie jest iluzjąTytułowe słowa to fragment jednej z buddyjskich sutr, które poznałam w styczniu zeszłego roku podczas buddyjskiego zjazdu na wyspie Ameland w Holandii. Wydarzenie to, swoją drogą, niejedno zmieniło w moim życiu. Między innymi nauczyłam się tam kilku prostych zasad, które pozwoliły mi zupełnie inaczej spojrzeć na sprawy będące wcześniej „problemami”, „zadaniami” czy „cierpieniem” itp.<br />
<br />
<a href="http://pelniaszczescia.blogspot.com/2012/07/czym-jest-dla-mnie-tytuowa-penia.html" target="_blank">Wspomniałam</a> już krótko o <b>nieocenianiu</b> – to też jest jeden z tematów, zgłębianych przeze mnie na Ameland. W połączeniu z odkryciem, czym naprawdę jest przywiązanie, te dwie rzeczy tworzą pyszny koktajl – eliksir do szczęścia. :-)<br />
<br />
<h2>
<a name='more'></a>Czym jest przywiązanie?</h2>
Przywiązanie, czyli wyobrażenie sobie, że coś jest nam dane, że coś jest na zawsze, że coś nam się należy, że ktoś należy do nas, że coś lub ktoś się nie zmienia, to coś co każdemu człowiekowi towarzyszy na co dzień. Jest ludzkie i w niejednej sytuacji <b>potrzebne</b>. Przykład: więź, jaka tworzy się między matką a nowonarodzonym dzieckiem pozwala temu dziecku na przetrwanie, gdy mama się nim opiekuje. Kto z nas nie bywa czasem sentymentalny, nie lubi sobie powspominać „dawnych czasów”, pooglądać zdjęć w albumie albo zamyślić się nad ulubioną piosenką z lat młodości? Przykłady, kiedy przywiązanie służy dobremu samopoczuciu nas i naszych bliskich można mnożyć, a pewnie też każdy z Was może łatwo przywołać własne, dlatego zdecydowałam się skupić w tym artykule raczej na tej drugiej stronie przywiązania.<br />
<br />
Hasło „przywiązanie” to worek bez dna, ma mnóstwo form i przejawia się w bardzo wielu dziedzinach życia. Bardzo blisko wiąże się z tym, co „się powinno”. Brzmi znajomo?<br />
<br />
Ano właśnie,<b> „przywiązania” i „powinności”</b> tego rodzaju to prosta droga do cierpienia, które to z kolei nie musi być od razu czymś ogromnym i zauważalnym na co dzień, ale ziarnko do ziarnka... Dopiero uwalniając się od tych przywiązań, które nam nie służą, zauważamy, jak wielkim <i>w sumie</i> były ciężarem, ale o tym za chwilę.<br />
<br />
<h2>
<b>Przywiązanie, wybory i konsekwencje</b></h2>
<b>Dlaczego przywiązanie jest iluzją?</b> Dlatego, że każdy z nas tak naprawdę jest wolnym człowiekiem. Może podejmować absolutnie dowolne decyzje. To Ty zdecydowałeś lub zdecydowałaś, że w tej chwili czytasz ten tekst, nikt Cię do tego nie zmusza. W każdej chwili możesz przerwać, wyjść z domu, zostawić wszystko tak jak jest, <i>nie musisz</i> nawet zakładać butów, i <i>możesz</i> nigdy nie wracać, nie kontaktując się z nikim. To jest dość ekstremalny przykład oczywiście, ale w ten sposób najłatwiej jest pokazać, że mamy absolutną wolność działania.<br />
<br />
Oddzielną sprawą jest <b>kwestia określonych konsekwencji</b> każdego ruchu, jaki wykonamy. Ale czym innym jest działanie świadome (i wyrażanie się o tym świadomie, czyli: <i>chcę</i> lub <i>decyduję się</i>, zamiast <i>muszę</i>), a czym innym przekonanie o tym, że coś <i>trzeba.</i><br />
Pisząc to <i>decyduję się</i>, nie wstawać i nie wychodzić teraz w kapciach z domu, bez kontaktu z rodziną, ponieważ <i>wolę</i> siedzieć w tej chwili na fotelu, pisząc dalej ten artykuł.<br />
<br />
Przywiązanie jest wyrażaniem się w kategoriach <i>muszę/trzeba/powinno się</i>. A to, jak widać powyżej, jest iluzją, bo gdy przyjrzysz się każdej najmniejszej sytuacji w Twoim życiu, zobaczysz, że <b>masz wybór</b>. Dotyczy to też przywiązania do przedmiotów: „jakże mogłabym pozbyć się tej książki z dedykacją od dawnej znajomej!” – taka postawa wynika wyłącznie z przekonania, że <i>trzeba</i> zawsze zachowywać pamiątki i prezenty. Tymczasem warto zadać sobie pytanie: czy to przekonanie mnie uszczęśliwia? Czy to mi pomaga?<br />
<br />
<h2>
(Nie)przywiązywanie się a otoczenie</h2>
Dochodzimy do momentu, kiedy – być może – pojawi się pytanie: no dobrze, usunę z mojego życia wszystkie przywiązania, które obniżają mój poziom energii, które dodają mi cierpienia i nie przynoszą szczęścia, ale co, jeśli w ten sposób będę krzywdził innych, jeśli przeze mnie (!) będą musieli (!) cierpieć, <b>jeśli to, co robię jest egoistyczne</b>, jeśli nie uwzględniam potrzeb i zwyczajów społeczeństwa, w którym żyję?<br />
<br />
Odpowiedzi jest tyle, ile sytuacji, dlatego <b>nie ma jednej recepty</b>. Niejednokrotnie okaże się, że Twoje uzdrowienie sytuacji wpłynie również pozytywnie na Twoje otoczenie. Czasem będzie to dla osób bliskich lub środowiska, w którym się obracasz, okazja do zrewidowania własnych poglądów. Czasem może być i tak, że ludzie się od Ciebie odwrócą albo znajomości w sposób naturalny się zakończą. Nie myśl z góry o tym, że to źle – pewne relacje mają swój czas. Czasem faktycznie zdarzy się tak, że trzeba będzie postawić na szali dobro swoje i dobro innych, na to nie znam jednego dobrego rozwiązania, dlatego, że dużo zależy od szerszego obrazu takiej sytuacji. Dużo daje spojrzenie na nią z różnych perspektyw. Czasem też po prostu nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, co jest w danym momencie właściwe, nie ma złotego środka, który uszczęśliwiłby zarówno nas samych, jak i ludzi wokół.<br />
<br />
<h2>
Przywiązanie i lęk</h2>
Również przywiązanie powoduje, że mając do podjęcia np. większe życiowe decyzje, <b>korzystamy z banalnych argumentów</b>, żeby tylko przekonać samych siebie (i innych) o tym, żeby czegoś nie zrobić. Może to wynikać z lęku, może to wynikać z różnych przekonań. Ale z własnego doświadczenia mogę tylko polecić przyglądanie się tym argumentom, jeden po drugim, i sprawdzanie, czy one są prawdziwe, czy to tylko jakieś wyobrażenie i iluzja... Czy one są naprawdę istotne dla sprawy.<br />
<br />
<h3>
<b>Przykłady</b></h3>
W zeszłym roku, gdy zaczęłam rozważać powrót z Berlina, gdzie mieszkałam przez osiem lat, wiele argumentów, żeby tego <i>nie</i> robić, było związanych z moim przywiązaniem do tego, jak uporządkowane jest moje życie w Niemczech (no i faktem, że tylko takie życie – jako osoba dorosła – znałam, bo wyjechałam dwa lata po maturze). Argumenty, jakich używałam, żeby przekonać samą siebie o nierobieniu tego, były typu: „nie wiem, jak się załatwia sprawy urzędowe w Polsce”. Czy to <i>naprawdę</i> jest argument? Nie, to tylko banalne przywiązanie do systemu niemieckiego, ale w rzeczywistości mało istotne, gdy chodzi o własne szczęście, które ja akurat widziałam w powrocie do rodzinnego miasta.<br />
<br />
Drugim przykładem jest jakiekolwiek <b>planowanie i zmiany tych planów</b>. Chociażby wyobrażenie o byciu do końca życia z jedną konkretną osobą, chęć zestarzenia się z nią, spłodzenia z nią dzieci i „dorobienia się” gromadki wnuków. Gdy przez lata pielęgnowało się przekonanie, że to jest ta właściwa, jedyna osoba, i że tylko ona przyniesie nam szczęście. A gdy los powoduje inaczej (w jakikolwiek sposób), to myślimy z początku, że teraz to już nigdy nie będziemy szczęśliwi. A to tylko przywiązanie do tego wyobrażenia o tej osobie i tych planach.<br />
<br />
Kim jesteśmy, że myślimy, że <i>wiemy</i>, co <i>naprawdę</i> przyniesie nam szczęście?...<br />
<br />
Widać, że szczęście może płynąć w takich przypadkach z puszczania i odpuszczania, z nieprzywiązywania się do ludzi, przedmiotów, wyobrażeń, sytuacji, planów, miejsc... Nie znaczy to, że przywiązanie jest z góry czymś negatywnym, lecz tylko tyle, żeby przyglądać się swoim przywiązaniom i je rewidować, gdy zauważamy, że zaczynamy się z nimi czuć źle lub że wpływają negatywnie na nas czy też otoczenie.<br />
<br />
<h2>
Zabawa-ćwiczenie</h2>
Jeśli macie ochotę,<b> chciałabym zaproponować małą zabawę</b>, w ramach ćwiczenia zauważania naszych przywiązań: piszcie w komentarzach, do czego i dlaczego (!) jesteście przywiązani, a także jak te przywiązania można odpuścić, jeśli Wam (już) nie służą. To mogą być proste przykłady i nie musi to być nic osobistego (choć <i>może</i>). Możecie też opisać przywiązania, jakie często obserwujecie u innych.<br />
<br />
<h3>
Przykład prosty</h3>
W ilu domach powtarza się taka historia (i któż z nas nie bywał taki w dzieciństwie :-)) – <b>mama woła dziecko na obiad</b>. Dziecko krzyczy „Zaaaaraaaaz, jeszcze coś tu <i>muszę</i> zrobić”. Jednak, gdyby ta sama mama zawołała to samo dziecko na lody, to dziecko nagle nic by nie „musiało”, tylko z prędkością błyskawicy pojawiłoby się w kuchni. Na tym prostym przykładzie widać wyraźnie, czym naprawdę jest <i>muszenie</i> i że od naszej wewnętrznej woli jest uzależnione, czy będziemy do czegoś przywiązani, czy nie.<br />
<br />
<h3>
Przykład trochę bardziej skomplikowany</h3>
Trzy miesiące przed podjęciem przeze mnie decyzji o wyprowadzce z Berlina kupiłam sobie moją <b>od lat wymarzoną wielką białą szafę</b>, która mieściła wszystko, co miałam, sama dobrałam wszystkie półki, szufladki itp., uwielbiałam ją, bo była spełnieniem moich marzeń – od lat wszystko przechowywałam w tanich, otwartych regałach. W dodatku zapożyczyłam się, żeby ją sobie móc kupić (zakup był dość istotny, bo zaczęłam przyjmować klientki w domu i nie chciałam, żeby moje osobiste rzeczy leżały na wierzchu).<br />
W pierwszej chwili było dla mnie oczywiste, że zabieram szafę ze sobą do Polski, jednak wkrótce zaczęło być jasne, że sprawa wcale nie jest taka prosta – po pierwsze kwestia transportu tak dużej szafy, po drugie – kwestia przechowania jej po przeprowadzce (wprowadzałam się do Rodziców, nie wiedząc jeszcze, kiedy i dokąd dalej), i czy w ogóle będę mogła jej używać w jakimś docelowo wynajmowanym mieszkaniu (duża wysokość). <b>Wiele konkretnych argumentów</b>, przemawiających tylko za tym, żeby ją szybko sprzedać za wysoką cenę i nie zabierać niepotrzebnego balastu.<br />
Długo trwało zanim się emocjonalnie uwolniłam od tej szafy, ale jednak podjęłam decyzję o sprzedaży, bo tak było <i>najprościej</i>. W rezultacie sprzedałam ją za mniej niż połowę ceny kupna i również to trudno mi było przeboleć. Ale wszystko to było tylko przywiązaniem: do przedmiotu i pieniędzy. Gdybym odpuściła od razu, oszczędziłabym sobie dużo przykrych przeżyć (a przy okazji prawdopodobnie również sprzedałabym za wyższą cenę, bo wcześniej oferowano mi więcej, ale nie byłam gotowa odpuścić wysokiej ceny sprzedaży).<br />
Dużo mnie ta historia nauczyła.<br />
<br />
<br />Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-28898380257693999942012-08-06T21:20:00.001+02:002012-08-11T14:41:09.079+02:00Przegląd prasy (6.08.2012)<br />
<div>
Wpadłam na pomysł, żeby co jakiś czas publikować zbiór linków do ciekawych artykułów, przeczytanych przeze mnie w ostatnich dniach. Codziennie przeglądam różne blogi o tematyce jedzenia (odżywiania, przepisy wegańskie itp.), rozwojowe i inne (część z nich znajdziecie w ramce obok), inspiracje przynoszą również zaabonowane strony na facebooku. Natrafiam czasem na godne polecenia artykuły, dlatego chciałabym eksperymentalnie zacząć serię „Przegląd prasy” i zobaczyć, jak Wam się spodoba. Jeszcze nie wiem, jak często bedę publikować linki; chcę sprawdzić, jaka częstotliwość będzie najwłaściwsza.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Oto połowy z ostatniego czasu:<br />
<a name='more'></a></div>
<ul>
<li><a href="http://puszka.pl/przepis/3354-mieszanka_studencka_z_nerkowcami_i_migdalami.html" target="_blank">Mieszanka studencka własnej roboty</a> na <a href="http://puszka.pl/">puszka.pl</a> – pomysł na zrobienie własnej mieszanki studenckiej, zamiast tych gotowych, które można kupić w sklepach. Nie wiem, jak Wy, ale ja zawsze zostawiałam orzechy brazylijskie, których nie lubię, a robiąc własną mieszankę, można w niej zawrzeć wszystko to, co się uwielbia :-) Swoją drogą uwielbiam serwis puszka za prostotę pomysłów.</li>
<li>[EN] <a href="http://www.theminimalists.com/bleach/" target="_blank">What if you accidentally spilled bleach on the half of your wardrobe?</a> na <a href="http://www.theminimalists.com/">the minimalists</a> – Co by się stało, gdybyś wylał wybielacz na połowę swojej garderoby. Krótki, konkretny artykuł o nieprzywiązywaniu się.</li>
<li>[EN] <a href="http://vimeo.com/27754373" target="_blank">Quiet Signs of Love</a> – piękny piętnastominutowy filmik o zmysłach i nie tylko... – nie będę zdradzać zbyt wiele, po prostu zobaczcie – warto</li>
<li><a href="http://yakooseska.blox.pl/" target="_blank">Lalla Nomadija</a> – podróżniczo-kulinarny blog mojej koleżanki, który uwielbiam czytać, bo autorka po prostu zachwyca się światem. I to jest zaraźliwe :-) Do tego mnóstwo zdjęć.</li>
<li>[EN] <a href="http://www.choosingraw.com/is-veganism-a-luxury-talking-about-veganism-in-the-context-of-access-and-resources-and-being-grateful-for-our-resources/?utm_source=feedburner&utm_medium=feed&utm_campaign=Feed%3A+ChoosingRaw+%28Choosing+Raw%29" target="_blank">Is Veganism a Luxury? Talking About Veganism in the Context of Access and Resources, and Being Grateful for Our Choices</a> – bardzo ciekawy artykuł, przypominający mi o tym, jak wiele mam szczęścia i o wdzięczności za żywność, którą mogę jeść</li>
<li><a href="http://surowadieta.blogspot.com/2012/07/zarys-mojego-wykadu-dla-tych-co-byc-na.html" target="_blank">Zarys wykładu o zdrowym jedzeniu</a> Ewci z bloga <a href="http://surowadieta.blogspot.com/" target="_blank">surowadieta</a> – uroczy, mądry, wesoło narysowany szkic – wprawdzie wykładu nie słyszałam, ale sam zarys jest już inspirujacy</li>
<li><a href="http://witarianizm-swiatszans.blogspot.com/2012/07/lista-weganskich-pozytywow.html" target="_blank">Lista wegańskich pozytywów</a> – lista, którą stworzyli polscy wegańscy bloggerzy w zabawie, w której każdy dopisywał pięć i zapraszał kolejnego bloggera – ciekawie się to czyta, prześledziłam, kto kogo zapraszał i na blogu <a href="http://witarianizm-swiatszans.blogspot.com/" target="_blank">Nuliny</a> zabawa chyba się zatrzymała</li>
<li>[EN] <a href="http://www.theminimalists.com/attention/?utm_source=feedburner&utm_medium=feed&utm_campaign=Feed%3A+theminimalists%2FHztx+%28The+Minimalists%29" target="_blank">Vying for attention</a> – i jeszcze raz <a href="http://theminimialists.com/" target="_blank">minimaliści</a> piszący o rywalizowaniu o uwagę i o tym, że nie jesteśmy pępkiem świata</li>
<li>a na koniec na poprawienie humoru – jeśli jeszcze nie znacie – moja ukochana <a href="http://panihalinka.pl/" target="_blank">Pani Halinka</a> </li>
</ul>Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-35155787279196847452012-08-06T18:30:00.001+02:002012-08-06T18:37:04.466+02:00Zupa w odcieniach pomarańczuZupa to może mało powiedziane, bo tak naprawdę planowałam zrobić <i>Eintopf</i>, czyli potrawę jednogarnkową. Ale w trakcie gotowania okazało się, że ilość dolanych płynów płynnie zmienia moją koncepcję na zupę. Całość dania wyszła w pięknych żółto-pomarańczowo-czerwonych odcieniach. Bardzo lubię, gdy to, co gotuję, ma też piękne kolory (jeszcze nie umiem chyba tak dobrze oddać ich na zdjęciach, ale się uczę). A kolory z tej serii mają na mnie działanie rozgrzewające (i mam podejrzenie, że wg chińskiej kuchni pięciu przemian tak mniej więcej jest).<br />
<br />
Z podanej ilości wyszedł mi cały duży garnek tej zupy, a okazała się ona być niezwykle sycąca, trudno zjeść dużo na raz, więc gdyby ktoś z Was chciał ją wypróbować to weźcie to pod uwagę, szacując ilość składników.<br />
<br />
Gdyby ktoś pytał, to w tej czarnej filiżance na zdjęciu są marynowane patisonki – moje niedawne odkrycie, są genialne w smaku.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhKpCVViUQYFR_dWj6D2FOEdRCyVj_WPVAbPSxItxZZ1s_rAVnH0FUKxgX4c5KL6IxtJwtEApEdKYDzPfaoPbYAv9SRcGmgs-kys-u9tMl8ZYm7Tzd1az0Zv85DMsFz4f4MkaSTymwhKewJ/s1600/DSC_6460.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="214" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhKpCVViUQYFR_dWj6D2FOEdRCyVj_WPVAbPSxItxZZ1s_rAVnH0FUKxgX4c5KL6IxtJwtEApEdKYDzPfaoPbYAv9SRcGmgs-kys-u9tMl8ZYm7Tzd1az0Zv85DMsFz4f4MkaSTymwhKewJ/s320/DSC_6460.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<a name='more'></a>Składniki piszę z pamięci, bo jak zawsze improwizowałam:<br />
<br />
<ul>
<li>kilka ziemniaków pokrojonych w grubą kostkę</li>
<li>dwie marchewki pokrojone w kostkę</li>
<li>jedna cebula pokrojona w drobną kostkę</li>
<li>trochę masła do smażenia (ja nadal używam masła, ale oczywiście może być olej roślinny)</li>
<li>kawałek kalafiora</li>
<li>czerwona soczewica</li>
<li>suszony majeranek</li>
<li>suszony tymianek</li>
<li>przyprawa curry w młynku</li>
<li>kurkuma</li>
<li>cynamon</li>
<li>imbir suszony (choć świeży byłby jeszcze lepszy)</li>
<li>mleko kokosowe w puszce (tylko ta gęsta część, wodę zużyłam dzisiaj rano do koktajlu bananowego)</li>
<li>bulion wegetariański w proszku lub kostce, najlepiej bez glutaminianu</li>
<li>czosnek</li>
<li>dwie puszki krojonych pomidorów</li>
</ul>
<div>
Zaczęłam od zeszklenia cebulki na maśle (można posypać trochę solą, to puści sok i nie będzie się przypalać, a za to nabierze cudownego smaku). Na to wrzuciłam ziemniaki i marchewkę, a na to soczewicę, i wszystko razem wymieszałam. Dorzuciłam przyprawy zupełnie na oko i drobno porozdzielane kawałki kalafiora. Wzięłam tego kalafiora niewiele, może 1/8. Wymieszałam to wszystko razem, dodając jeszcze trochę masła, żeby przyprawy dobrze obkleiły warzywa (których było w sumie sporo) i zdążyły chwilę w nie wniknąć. Zagotowałam czajnik (około 1,7 litra) wody i zalałam to wszystko. Woda powinna przykrywać warzywa. Dodałam do smaku bulionu warzywnego i czosnku. Zostawiłam to na gazie, żeby się gotowało do miękkości. Wtedy dodałam dwie puszki pomidorów i gęstszą część z puszki mleka kokosowego. Wymieszałam i zostawiłam całość na jakiś czas na gazie, żeby jednak trochę odparowało. Ważne, żeby co jakiś czas mieszać, bo soczewica lubi przywierać do dna garnka. Ja używam teflonowego, więc to się rzadko zdarza, ale i tak warto być uważnym. Zbyt częste mieszanie spowalnia proces odparowywania. </div>
<div>
Można dosolić czy dopieprzyć sobie do smaku. I to wszystko.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
PS: Wodę kokosową zużyłam dzisiaj rano do koktajlu. Na dno miksera wsypałam garść płatków owsianych i zalałam wrzątkiem, żeby się namoczyły przez kilka minut. Do tego jeden banan i około filiżanka tej wody kokosowej. Zmiksowałam – i gotowe! Pyszne, pożywne śniadanko na ciepło.</div>Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-25176879736384962732012-07-29T02:09:00.002+02:002012-07-29T16:36:14.408+02:00Ambicja: a może wystarczy być wystarczająco dobrym?Właściwie to mogłabym ten wpis zakończyć na samym tytule (bo już wiele tłumaczy). Myśl w nim zawarta przemknęła dziś przez moją głowę. Dotarło do mnie, że większość moich problemów wynika z tego, że jestem <i>zbyt</i> ambitna, np. nie zaczynam jakiejś czynności, gdy wiem, że nie będę w stanie jej wykonać w 100% dobrze, a tylko w 95%. Upatruję w ambicji nawet źródła moich wielu obecnych lęków, co mnie zupełnie zaskoczyło, ale wygląda na to, że to się zgadza.<br />
<br />
Zadałam sobie pytanie: co by było, gdybym zamiast podejmowania prób bycia perfekcyjną (i ciągłej walki o to), była po prostu wystarczająco dobra? O ile większą ulgę bym czuła? Ile więcej bym w sumie osiągnęła? Nie znam jeszcze odpowiedzi na te pytania, jednak postanowiłam się z Wami tym tematem podzielić już teraz. Może komuś też – tak jak mi dzisiaj – zapali się lampka po przeczytaniu tych kilku zdań.<br />
<br />
<a name='more'></a><br />
<br />
Moja intuicja podpowiada mi, że bycie wystarczająco dobrym jest proste. Na pewno znacznie prostsze niż dążenie do perfekcjonizmu. Czuję wielki kamień spadający mi z serca na myśl o tym, że nie muszę nikomu udowadniać 100% fantastyczności w każdej dziedzinie życia (a w niektórych to przecież po prostu przychodzi samo, bez wysiłku). Nikomu – ale przede wszystkim sobie – bo prawda jest taka, że większości ludzi nie interesuje nasze bycie perfekcjonistami, a my sami jesteśmy dla siebie przeważnie największymi krytykami.<br />
<br />
Bycie wystarczająco dobrym nie oznacza, że nie wolno być ambitnym i dawać z siebie wszystkiego w pewnych sytuacjach. Ja to odczuwam tak, że ambicję można „zaprząc” do pomocy wtedy, kiedy służy to danej sprawie czy ludziom – jednym słowem wtedy, kiedy jest to właściwe, ale nie zawsze i na co dzień, w każdej sytuacji.<br />
<br />
<br />
Nie wiem jeszcze, w jaki sposób permanentnie zmienić nawyki myślowe tak, żeby moja ambicja mnie nie spalała, jak robi to w tej chwili. Więcej – nie wiem, jak zauważać, kiedy to robi. Jednak wydaje mi się, że – jak w wielu kwestiach – pomoże tu wzmożona uważność i przypominanie sobie o tym przy każdej możliwej okazji. Już jakiś czas temu stwierdziłam, że każda sekunda w moim życiu, podczas której się uśmiechałam, jest jedną sekundą więcej w moim życiu, podczas której się uśmiechałam :-)<br />
<br />
Kiedyś miałam zalecone pewne ćwiczenie od fizjoterapeutki. Miałam ćwiczyć przy każdej możliwej okazji. Żeby o tym łatwiej pamiętać, zaproponowała ona metodę z czerwonymi punktami, wręczając mi kilka takich właśnie naklejek. Miałam nanieść je na miejsca, na które często spoglądam w ciągu dnia – lustro, komórka, ekran monitora itp. Za każdym razem patrząc na czerwoną kropkę miałam wykonać to ćwiczenie. I to się sprawdziło rewelacyjnie. Wprawdzie po jakimś czasie się do kropek przyzwyczaiłam i przestałam na nie zwracać uwagę, ale zadziałało przez <i>wystarczająco długi</i> okres, żeby osiągnąć poprawę. Kropki nie muszą być kropkami i nie muszą być czerwone, równie dobrze mogą to być białe owieczki albo jakiekolwiek inne naklejki niewielkich rozmiarów. Myślę, że metoda może być całkiem skuteczna.<br />
<br />
Rozważałam jeszcze jakieś inne metody na przypominanie – pleciona branzoletka na rękę albo zmywalny tatuaż na nadgarstku. Teraz wymyśliłam jeszcze przypomnienie w komórce, ale to mogłoby być na dłuższą metę uciążliwe. Myślę, że kolorowe karteczki w różnych miejscach domu, przypominające o uśmiechu i wyluzowaniu (albo z dowolnymi innymi afirmacjami) też mogłoby całkiem fajnie zdać egzamin.<br />
<br />
Jeśli macie jakieś inne pomysły na to, jak na co dzień można sobie ułatwić wprowadzanie zmian w życie, w szczególności uczyć się zmian sposobu myślenia, napiszcie w komentarzach, może możemy się wzajemnie zainspirować :-)Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-11551915190969795502012-07-25T21:26:00.002+02:002012-07-26T00:26:08.135+02:00Czym jest dla mnie tytułowa pełnia szczęścia? O nieocenianiuCzuję, że przyszedł czas, wyjaśnić trochę albo może nakreślić, dlaczego zdecydowałam się na taki tytuł mojego bloga i co on dla mnie oznacza. Dlaczego akurat pełnia szczęścia?<br />
<br />
<a name='more'></a><br />
<br />
Mam poczucie i przekonanie, że szczęście jest stanem umysłu. Że nie jest zależne od tego, co nam się przydarza, lecz od tego, co z tym zrobimy – jak na to zareagujemy, co o tym pomyślimy, czy w ogóle coś pomyślimy, czy będzie temu towarzyszyć jakaś ocena. Jesteśmy bardzo przywiązani do tego, że fakty są jednoznaczne z naszymi opiniami na temat tych faktów, tymczasem są one od siebie niezależne i warto ćwiczyć zauważanie tej oddzielności. – U mnie zaczęło to prowadzić do ogromnych postępów w samorozwoju, tak, jakbym założyła siedmiomilowe buty. Wyniknęło to z faktu, że każda ocena czy opinia działa jak sito, które podświadomie filtruje nasze postrzeganie rzeczywistości. Jesteśmy bardzo przyzwyczajeni do tych filtrów. Wymaga dużej uważności na co dzień, żeby je zdejmować tam, gdzie nie są (już) potrzebne czy adekwatne. Jednak moje doświadczenie pokazuje mi, że warto – otwiera to nagle zupełnie nowe drogi i możliwości. Przestajemy myśleć tunelowo.<br />
<br />
Ucząc się takiego nieoceniającego spojrzenia na tę właśnie chwilę, można pozwolić sobie na przyjmowanie jej takiej, jaką jest w tej chwili. Bez żadnego ale. Również bez oceniania pozytywnego. Ten moment, ta sytuacja, to miejsce są doskonałe takie, jakie są. – jest to jedna z możliwych perspektyw, jakie można przyjąć (równocześnie nie tracąc wolności narzekania i zamartwiania się, jeśli akurat mamy taką potrzebę w danej chwili – po prostu pojawia się wolny wybór tego, <i>jak</i> chcę tę rzeczywistość potrzegać).<br />
<br />
Patrząc w ten sposób tytułowa <i>pełnia szczęścia</i> staje się dla mnie stanem umysłu i perspektywą, którą przymuję, kiedy tylko zechcę. Nie jest drogą czy dążeniem do czegoś nieosiągalnego, tylko jest na wyciągnięcie ręki, a może i tą ręką, gdy jest się po prostu tym szczęściem.<br />
<br />
Zaczynam pisać tego bloga z taką intencją, żeby opisywać tu moje doświadczenia i wnioski z nich płynące w najlepszej wierze i z najlepszą wiedzą, jaką posiadam w danym temacie na dany moment. Moim założeniem nie jest wydawanie gotowych recept na to, jak <i>osiągnąć</i> pełnię szczęścia, jakby była potrzebna do tego określona droga, a szczęście było pewnym stanem na skali od 0 do 100%, gdzie szczęście to jest 100% perfekcyjności.<br />
<br />
Dlatego, chcę napisać mały <i>disclaimer</i>: jeśli zdarzy się tak, że widzisz, że piszę o czymś, co wg Twojej wiedzy jest błędne, nie zgadza się, może nawet jest sprzeczne, np. pojawia się (w opisie bloga), że piszę tu o zdrowym odżywianiu, a we wpisach przeczytasz o <a href="http://pelniaszczescia.blogspot.com/2012/07/sen.html" target="_blank">jedzeniu kolacji o szóstej nad ranem</a>, to z jednej strony masz pełne prawo uznać to za hipokryzję, z drugiej strony zapraszam Cię do skomentowania tego lub napisania do mnie, bo może są rzeczy, o których nie wiem, a mogę się dowiedzieć i wprowadzić w życie, a potem przekazać dalej Czytelnikom bloga. Z drugiej strony, jak już pisałam wcześniej, wiem, że w wielu aspektach, mam jeszcze sporo zmian do wprowadzenia w życie, żeby było ono naprawdę zdrowe, ale szczęście mogę i chcę odczuwać w każdej chwili, nie czekając aż te procesy się dopełnią, bo to może trwać. Uczę się tego, żeby szukać szczęścia w sobie, nawet wtedy, gdy nie jestem taka perfekcyjna, jakbym chciała. (Tu odzywa się mój <a href="http://pelniaszczescia.blogspot.com/p/o-mnie.html" target="_blank">ascendent w Koziorożcu</a> :-))<br />
Również w tym miejscu chcę zaznaczyć, że opisuję siebie jako wegankę i traktuję to określenie czy etykietkę tak samo jak szczęście – <a href="http://pelniaszczescia.blogspot.com/2012/07/jedzenie-ma-znaczenie.html" target="_blank">weganizm jest dla mnie celem</a> i również stanem umysłu, do którego dążę, ale którego założeń nie spełniam jeszcze w 100%, równocześnie w pełni go popierając i mając świadomość tego, że najprawdopodobniej jest to jeden z najzdrowszych sposobów odżywiania się dla mnie (włączając w to założenia medycyny chińskiej, ale o tym pewnie w innym wpisie).<br />
<br />
Mam nadzieję, że tym krótkim artykułem rozjaśniam nieco, co wyświetla się w mojej głowie na hasło „pełnia szczęścia” i życzę Wam i sobie, żebyście jak najczęściej do tego stanu umysłu sięgali, gdy tylko jest to Wam potrzebne. U mnie pojawiły się właśnie jakieś czarne chmurki, więc postanowiłam poruszyć ten temat w celu przypomnienia sobie, że uśmiechnąć się wewnętrznie mogę zawsze, niezależnie od okoliczności.<br />
<br />
:-)Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-79701709349241621712012-07-21T03:41:00.001+02:002012-07-21T23:54:38.901+02:00O ciszy i aromatycznej ciepłej zupie kalafiorowej<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Z dnia na dzień coraz lepiej czuję się ze sobą i obrastam dumą, bo widzę, że gdy tylko podejmuję taką decyzję, natychmiast staję się taką osobą, jaką chcę być. Dużo zmian nastąpiło w szybkim tempie w ostatnich dniach, mam nadzieję, że uda mi się je (w tym nowe nawyki) utrwalić.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Dziś na przykład przełamałam kolejny duży lęk, nie wchodząc w szczegóły już, bo to nieistotne, ale każdy taki krok to jest droga do zdrowia. </div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
W ramach przełamywania tego lęku byłam dziś kilka godzin sama w domu, i na początku nie wiedziałam, co zrobić z <b>ciszą</b> wypełniającą mieszkanie i moją głowę. Po chwili jednak poczułam, jak myśli zaczynają się uspokajać i koić. Tak samo działa na mnie medytacja, choć ten proces przeważnie trwa trochę, zanim naprawdę go odczuję. Rzadko miewamy okazję na codzień, żeby pobyć ze sobą w ciszy, szczególnie mieszkając w środku wielkiego miasta, i otoczeni na co dzień wieloma różnymi mediami. A czuję, że jednak ma ona wyraźnie pozytywne skutki zdrowotne.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Jest w ciszy coś, czego się boję, co powoduje, że ciągle chcę ją czymś wypełniać. Mówi się też o „krępującej ciszy”, gdy np. w gronie znajomych nagle nikt nie wie, co powiedzieć. Ale cisza jest też cudowna, kojąca... Ma wiele stron i twarzy. U mnie raczej przeważa w tej chwili lęk przed spotkaniem z nią niż delektowanie się, ale w takich momentach, jak dzisiaj, odkrywam, że <b>cisza nie gryzie</b> i warto się z nią czasem spotkać...</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Tymczasem dziś wieczorem w mojej kuchni powstała aromatyczna zupa kalafiorowa. Wyjątkowo mój zmysł powonienia dobrze funkcjonuje, więc miałam ogromną radość z odczuwania orgii wręcz zapachów, które mnie otaczały przy gotowaniu.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjJHCcKlzQounDmMCE9ngy0E1aIG5RmXYcqprT1PguvcHgh2DRrImi8zbotjYzzZgOAHxBA7OXPOMHv0oQdgACOppeMG5NqViXP7wFmhrA0EzYoeo4BBSWVuFXadzgTkUF1FpQEwPIm7MWP/s1600/DSC_6455.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="214" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjJHCcKlzQounDmMCE9ngy0E1aIG5RmXYcqprT1PguvcHgh2DRrImi8zbotjYzzZgOAHxBA7OXPOMHv0oQdgACOppeMG5NqViXP7wFmhrA0EzYoeo4BBSWVuFXadzgTkUF1FpQEwPIm7MWP/s320/DSC_6455.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<a name='more'></a><br /><br />
<div>
W garnku teflonowym rozgrzałam sporą porcję masła (chyba tak ze dwie duże łyżki), na to wrzucając kolendrę w kulkach. Potem cebulę (dwie główki) posoloną, żeby puściła sok i się poddusiła. Posypałam ją trochę suszonym imbirem. Do cebuli dołączyły pory (też dwa). W tym czasie kroiłam ziemniaki w kostkę i dorzuciłam do garnka, co jakiś czas mieszając wszystko. Na koniec jeszcze marchewka w podobną do ziemniaków kostkę. Dosypałam do tej mieszanki suto przypraw: majeranek, tymianek, cząber, kurkuma, curry – to chyba wszystko, i dosoliłam. Pozwoliłam się tym wszystkim warzywom jeszcze trochę podusić. </div>
<div>
W tym momencie dodałam kalafior, ale tylko te małe główki, bez nóżek. W zasaadzie planowałam tę zupę miksować, ale jej konsystencja na koniec była tak genialna, że zrezygnowałam. Wymieszałam kalafiora z resztą rzeczy w garnku i potem dolałam wody, najpierw trochę mniej, potem więcej – tak, żeby ilość była już taka zupowa, czyli woda przykryła trochę te warzywa. Gaz był minimalny, przykryłam wszystko przykrywką. W sumie całość gotowała się chyba od początku (czyli od masła z kolendrą) do końca ze dwie godziny. Ale warto było. Zupa wyszła moim zdaniem genialnie i wszystkim smakowała. :-) Podałam ją ze świeżym koperkiem.</div>Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-8214244398653540292012-07-20T01:21:00.000+02:002012-07-21T23:59:17.461+02:00BałaganChcę dziś napisać o bałaganie. W zasadzie założyłam sobie, że napiszę o bałaganie, jaki panuje w moich zwyczajach żywieniowych – o braku regularności, braku pomysłów itp. Jednak pomyślałam sobie spontanicznie, że napiszę o bałaganie w ogóle. Bo to w sumie jednen z silniejszych aspektów mojego życia – z jednej strony wynikający z pewnej wolności, z drugiej strony powodujący, że trochę się to moje szczęście i zdrowie ode mnie oddala.<br />
<br />
Co mam na myśli pisząc o bałaganie? To, co jest (u mnie) niepoukładane, niezdyscyplinowane, nieskonkretyzowane, w chaosie. To, co nie ma stałego miejsca, stałej pory – tam, gdzie byłoby to adekwatne, uzasadnione i potrzebne. Nie czuję, żeby było właściwym wszędzie i zawsze mieć porządek. Ale w moim życiu rządzi jednak chaos. Chaos rządzi nawet tym, czy akurat mam fazę na porządek czy na bałagan – a tak mam właśnie, że na zmianę przez kilka tygodni żyję życiem poukładanym, czuję się pełna energii, wszystko sobie płynie samo, żeby potem na jakiś czas zanurzyć się w pomieszanie z poplątaniem, zapuścić siebie i dom w wielu aspektach. I wtedy nie ma siły, która by mnie z tego mogła ot tak wyciągnąć. Tak przynajmniej bywało do tej pory, może w przyszłości będzie inaczej.<br />
<br />
Które z bałaganów w moim życiu odczuwam najdotkliwiej? Kilka – po pierwsze ten dotyczący <a href="http://pelniaszczescia.blogspot.com/2012/07/sen.html" target="_blank">pór spania</a>, o którym pisałam już wcześniej. Po drugie ten w temacie jedzenia – chciałabym o nim napisać trochę szerzej za chwilę. Po trzecie ten fizyczny, którym się otaczam – i do tego wrócę w dalszej części wpisu.<br />
<br />
<a name='more'></a><br /><br />
Istnieje wiele innych „bałaganów” w moim życiu, rzeczy, których nie robię regularnie, a czuję, że byłoby mi lepiej, gdybym jednak robiła. Jest też bałagan w mojej głowie, chaos myśli, myślotok, który próbuję poskromić trochę pisząc tego bloga, choć mam też świadomość, że równocześnie zbawieniem dla mnie jest medytacja, od której ciągle uciekam.. (mimo współorganizowania od pół roku tego rodzaju spotkań).<br />
<br />
Nawet pisząc tu na blogu nie potrafię się ustrzec od chaosu. Czasem zaczynając wpis mam jakąś myśl przewodnią, a potem okazuje się, że pod koniec dotarłam zupełnie gdzie indziej. W tym momencie wyłania się kwestia tego, co jest dobre, a co jest złe (i oceniania jako takiego w ogóle). Bo czasem jest po prostu <i>właściwe</i> zmienić zdanie, zmienić bieg wydarzeń, zmienić ścieżkę po której się idzie na inną, i zobaczyć, że ta zmiana jest ok. Bałagan nie zawsze jest czymś z gruntu negatywnym, ale czuję, że gdzieś we mnie tkwi takie przekonanie, że jednak tak jest (i chcę zauważyć teraz też te inne strony).<br />
<br />
<h2>
Bałagan w odżywianiu się</h2>
<div>
W moim życiu ewidentnie panuje totalny chaos, jeśli chodzi o odżywianie się. Był czas, kiedy byłam wegetarianką i miałam już sporo pomysłów na jedzenie i trochę nawyków. Wtedy jadałam codziennie rano müsli z jogurtem, owocami, bakaliami. A potem często jakiś makaron z sosem czy warzywa z patelni, w sezonie często sałaty (uwielbiam!), czasem jakieś placki ziemniaczane czy naleśniki, od czasu do czasu zupy. Mieszkając w Berlinie nie miałam też większego problemu ze zjedzeniem czegoś wegetariańskiego na mieście. Wprawdzie nie było w moim życiu regularności jeśli chodzi o godziny jedzenia, ale przynajmniej nie miałam aż takich problemów z wymyślaniem, co zjeść. Moim wielkim problemem było uzależnienie od słodyczy, w szczególności mlecznej czekolady, pochłaniałam ich ogromne ilości (z tym zrobiło się moim zdaniem znacznie lepiej).</div>
<div>
<br /></div>
<div>
A jak jest? Od stycznia mniej lub bardziej staram się ograniczać produkty mleczne. Nie stałam się z dnia na dzień weganką, jem jajka i miód, natomiast najważniejsze było odstawienie właśnie mleka i jego przetworów ze względów zdrowotnych. I czuję, że choć minęło pół roku, to ja ciągle dopiero zaczynam. Nie mam absolutnie żadnej rutyny, czasem również zero pomysłów na to jedzenie. A często, tak jak dzisiaj, przemożoną chęć na coś bardzo sycącego, konkretnego, jak np. kawałek mięsa albo żółtego sera... w tej chwili moja intuicja już trochę się rozwinęła (na diecie wegańskiej, a pewnie witariańskiej jeszcze bardziej, rozwija się silna intuicja co do tego, co jest nam w danym momencie potrzebne, ciało samo daje znaki, jakie ma niedobory i co by chciało w danym momencie przyjąć) i zaczynam jej ufać. Na wiele rzeczy już nie mogę patrzeć, ale za niektórymi tęsknię albo niespodziewanie zaczynam tęsknić, i wtedy wiem, że ostatnio popełniłam jakieś błędy, że czegoś zabrakło.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Niedawno odkopałam w kartonach przeprowadzkowych mój mały blender (Magic Bullet), dzięki czemu mogę się raczyć na śniadanie koktajlami ze świeżymi owocami i płatkami owsianymi – tak jak lubię. Ale też jest dla mnie wyzwaniem szukanie, co do nich w ogóle dodawać. No bo rok temu to wygodnie i tanio kupowałam w sklepach berlińskich mleko roślinne. W Polsce jest je trudniej dostać i jest około dwa razy droższe, więc na ten moment to bardziej rarytas niż składnik codziennego śniadaniowego rytułału. Ostatnio nauczyłam się robić mleko migdałowe, ale i ono nie wychodzi najtaniej. Nadal szukam alternatyw i przyznaję, że sam koktajl na śniadanie to trochę mało. Kanapek raczej nie lubię i na dłuższą metę wolałabym unikać (zresztą, jak długo można jeść te same gotowe pasty kanapkowe, a swoich jeszcze za bardzo nie zaczęłam robić). Mimo tego, że czytuję różne blogi wegańskie, jeszcze brak mi odpowiedzi na pytanie, co może dobrego zjeść weganka na śniadanie, żeby nie było nudno i żeby było zdrowo. :-)</div>
<div>
<br /></div>
<div>
A śniadanie to dopiero początek chaosu. I to śniadanie jedzone ostatnio tak przeciętnie około 15–17...</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Nie będę się dalej rozpisywać na razie na ten temat, bo nie doczytacie do końca. Mam świadomość tego, ile jest do zrobienia, do nauczenia się. Może czasem moja głowa to niepotrzebnie komplikuje, a to tak naprawdę wszystko jest proste. Dzisiaj nie miałam kompletnie pomysłu na to, co ugotować, a to był jeden z tych dni, kiedy chciałam prosto i bardzo sycąco. Najchętniej to bym się rzuciła na jakiegoś łososia czy coś...</div>
<div>
<br /></div>
<div>
W temacie jedzenia jest u mnie jeszcze jeden istotny aspekt – wahania wagi. Przyjmowałam przez rok leki, na których przytyłam 22 kg. Teraz wiem, że duża część tego była m.in. dzięki bardzo niezdrowej diecie w połączeniu ze zmienionym metabolizmem. Udało mi się zrzucić 18 kg i wtedy pojawiła się konieczność przyjmowania innego leku, który również wpływa na trawienie i może skutkować przybraniem na wadze. Tym razem naprawdę bardzo zależy mi na tym, żeby zachować sylwetkę, bo byłam już bliska tej, w której naprawdę dobrze się czuję ze sobą. Jednak przytyłam już znowu 2 kg i widzę, że jeśli nie zacznę być zdyscyplinowana w kwestii odżywiania, to ta waga znowu poleci. I mam świadomość również tego, że uregulowanie kwestii snu i tego, żeby organy w odpowiednim czasie się regenerowały, jest tutaj kluczowe.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Ciągle nie wiem, jak zacząć, ciągle nie wiem, jak to osiągnąć, ale próbuję, codziennie próbuję, nie poddaję się, może w końcu znajdę jakiś złoty środek i w końcu to wszystko będzie działać nie tylko w teorii, ale też w rzeczywistości.</div>
<div>
<br /></div>
<h2>
Bałagan wokół mnie</h2>
<div>
Chaos w sferze fizycznej. Czyli w przedmiotach, które mnie otaczają. To jest temat, który towarzyszył mi chyba całe życie i odkąd pamiętam był dla mnie i problemem i źródłem wielu konfliktów z różnymi współdomownikami. Gdy przychodzi „pozytywna faza”, kiedy nachodzi mnie na bycie „perfekcyjną panią domu”, czego się nie dotknę musi być poukładane, wyczyszczone, posprzątane, wtedy wszystko zaczyna mieć ręce i nogi i sobie jakoś funkcjonuje. Ale gdy tylko z jakiegoś powodu z takiego rytmu wypadnę (a jak dotąd zawsze prędzej czy później wypadałam) to pochłania mnie morze przedmiotów i przestaję ogarniać. Przede wszystkim – przestaję być systematyczna w układaniu ich. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Tak naprawdę chyba jest odwrotnie – bywają czasy, kiedy jestem systematyczna. Czuję się wtedy świetnie i dodaje mi to skrzydeł, bo widzę, że sobie świetnie radzę i czuję się dobrze ze sobą i z moim otoczeniem. Wiele energii odbiera taki bałagan.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Tylko skąd on się bierze? Z wielu czynników: ciekawość świata powoduje, że zajmuję się wieloma rzeczami naraz i w przez cały dzień, przeważnie szkoda mi czasu na sprzątanie... i tak to się kończy. Z drugiej strony są takie, moim zdaniem mniej chwalebne, cechy jak: lenistwo, prokrastynacja i uzależnienie od Internetu (o każdej z nich zapewne kiedyś na tym blogu coś będę pisać). I trzecia strona: nigdy jeszcze chyba nie wyrobiłam sobie w żadnym z moich mieszkań takiego stałego nawyku dotyczącego jakiejś rutyny domowej. Często udawało mi się różnego rodzaju rutyny utrzymać np. przez kilka tygodni, ale na tym się kończyło.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Od dłuższego już czasu, mając świadomość tego, jak funkcjonuję, staram się przede wszystkim minimalizować ilość przedmiotów, jaką posiadam. To już bardzo ułatwia sprawę, choć moim zdaniem ciągle jeszcze mogłoby ich być mniej. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Druga sprawa to jest na pewno stałe miejsce dla każdego rodzaju przedmiotu. W Berlinie udało mi się to osiągnąć – kilka miesięcy przed wyprowadzką spełniłam w końcu swoje marzenie i w moim mocno tymczasowym w swoim wyposażeniu pokoju pojawiła się wymyślona przeze mnie szafa, w której „zaprojektowałam” każdą półkę i jej przeznaczenie. I to się sprawdziło rewelacyjnie, a ja w szafie byłam zakochana i mieściłam w niej wszystko, co posiadam. Ale kilka meisięcy później podjęłam decyzję o wyprowadzce i zgodnie z zasadą nieprzywiązywania się szafę sprzedałam, bo nie wiedziałam jeszcze, co mnie czeka w Trójmieście i gdzie będę mieszkać. W tej chwili minęło już ponad pół roku od przeprowadzki, ja nadal jestem gościem i nie mam kąta, który mogłabym urządzić tak bardziej po mojemu, jednak mam wrażenie, że teraz to już raczej <a href="http://pelniaszczescia.blogspot.com/2012/07/ty-jaka-masz-wymowke.html" target="_blank">wymówki</a>, bo miejsce i możliwość jest, żeby porządek utrzymywać.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Raz na jakiś czas pojawia się w moim życiu jakiś fajny system do upraszczania życia, sprzątania, ogarniania chaosu, rzucam się na niego z nadzieją, że tym razem się uda, no i po kilku dniach czy tygodniach znowu przestaję z niego korzystać. Za każdym razem coś z nich wynoszę – to nie tak, że nic z tego nie zostaje, ale takich konkretnych rutyn na dłuższą metę jeszcze sobie nie wyrobiłam.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Chciałam Wam napisać o kilku takich systemach albo ludziach, którzy coś takiego sprawdzili na sobie, może Was to zainspiruje. Wszystko w językach obcych (po angielsku i niemiecku), po polsku jeszcze na nic tego rodzaju nie trafiłam:</div>
<div>
<ul>
<li>[en] <a href="http://theminimalists.com/" target="_blank">the minimalists</a> – jeden ze wspanialszych blogów jakie znam na temat minimalizacji życia; ja wprawdzie preferuję raczej optymalizację, jednak można się moim zdaniem duuużo z tego bloga nauczyć</li>
<li>[en] <a href="http://zenhabits.net/" target="_blank">zen habits</a> – jak dla mnie w samej czołówce blogów o tematyce pozytywnych nawyków</li>
<li>[de] <a href="http://www.simplify.de/" target="_blank">simplify your life</a> – tutaj moim źródłem była przede wszystkim książka pod tym tytułem, którą czytałam po niemiecku, nie wiem, czy są wydania w innych językach; z tej książki znalazłam m.in. inspirację dotyczącą segregowania dokumentów w tzw. „wiszących teczkach” – tego systemu używam częściowo do tej pory, choć z powodu zawirowań przeprowadzkowych na razie cały system jest w zawieszeniu i będę go tworzyć częściowo od nowa<a href="http://www.blogger.com/"></a></li>
<li>[de] <a href="http://www.casablitzblanca.de/" target="_blank">Casablitzblanca</a> i [en] <a href="http://flylady.net/" target="_blank">Flylady</a> – z pierwszego systemu korzystałam, o drugim tylko słyszałam, ale załączam, bo może komuś się przyda – to są systemy i całe społeczności, które mają pomagać w ogarnięciu gospodarstwa domowego, poznałam tam wiele przydatnych rutyn i systemów małych kroczków, które stosuję, gdy czasem pojawia mi się energia i ochota na bycie perfekcyjną panią domu – to, czego się nauczyłam z Casablitzblanca, uważam za bardzo cenne, bo to codzienne małe rutyny, które nie zajmują wiele czasu, ale sumując się dają bardzo dużo – przyjemne mieszkanie, w którym się chce przebywać</li>
</ul>
<div>
To z pamięci i spontanicznie tyle, co mi przychodzi do głowy ze źródeł, które mnie najmocniej zainspirowały w ostatnich latach.</div>
</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
Czuję, że w tej chwili jestem w momencie, w którym po długim czasie, przynajmniej wielomiesięcznym, wychodzę z jakiegoś takiego energetycznego dołka, i przychodzi pora na sprzątanie w różnych aspektach życia. Będę pisać o postępach na blogu, mając nadzieję, że może to też kogoś zainspiruje. Stworzyłam go m. in. z takim celem, żeby zapisywać moje osiągnięcia i doświadczenia na drodze do pełniejszego życia (bardzo podoba mi się tu angielskie określenie „meaningful life”). Wiem, że wiele już osiągnęłam, bliskie mi osoby mówią mi, że widzą ogromne zmiany u mnie w ostatnim czasie, dlatego wiem, że o pewnych rzeczach już teraz mogę pisać „z doświadczenia”, przynajmniej daję sobie takie prawo. A co do innych to błądzę sobie trochę po omacku jeszcze i szukam rozwiązania, ale zależy mi na tym, żeby to błądzenie tutaj dokumentować, a może pojawią się też inspiracje z Waszej strony. Może będziecie mieli ochotę się podzielić Waszymi historiami czy doświadczeniami albo wskazówkami w komentarzach ze mną i innymi Czytelnikami tego bloga. :-)</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Na ten moment, czuję, że jedną z najważniejszych rad, jakie mogę dać sobie sama, to <b>działać</b> i nie szukać wymówek tylko sposobów, a jeśli opadam z sił to być ze sobą szczera. I może jeszcze jedna rzecz, które uczę się ostatnio od mojego Brata i mojego Ukochanego: nie brać wszystkiego tak strasznie na serio :-D</div>
<div>
<br /></div>Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-60092963758248347002012-07-17T18:20:00.001+02:002012-07-22T00:03:43.237+02:00Koktajl na mleku migdałowym z bananami i malinami<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi8yAI8H7AfKE3H8Z6Lw05S5EwVJz_JE_XoLv-lW8sscCl9AOU7hJXeJYUc47L6PU9MCt5NRhnVoUWLlhsK45yMLloA7M6W6mazSQoUGCkNAO-lzusXGwhmapm7RiIXh8GkbXpN5ZE5ac69/s1600/Koktajl+z+mleka+migda%C5%82owego+banano%CC%81w+i+malin.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi8yAI8H7AfKE3H8Z6Lw05S5EwVJz_JE_XoLv-lW8sscCl9AOU7hJXeJYUc47L6PU9MCt5NRhnVoUWLlhsK45yMLloA7M6W6mazSQoUGCkNAO-lzusXGwhmapm7RiIXh8GkbXpN5ZE5ac69/s320/Koktajl+z+mleka+migda%C5%82owego+banano%CC%81w+i+malin.jpg" width="208" /></a></div>
<br />
<br />
W weekend planowałam robić naleśniki i chciałam zrobić do tego mleko migdałowe (pierwszy raz w życiu), ale Babcia zrobiła niespodziankę i przywiozła pierogi z ziemniakami (wegańskie, bez twarogu), więc zostałam z miską namoczonych migdałów.<br />
Dziś postanowiłam więc wykorzystać te migdały i spróbować zrobić z nich mleko, a z mleka koktajl.<br />
<br />
<a name='more'></a><br /><br />
<b>Mleko migdałowe</b><br />
Migdały namoczyć przez noc w wodzie. (Rano zaczęłam je obierać, ale nie zdążyłam do końca i tak zostawiłam, potem się okazało, że zupełnie nie trzeba ich obierać, bo cała skórka zostaje na sicie.)<br />
Miksować jedną część migdałów z czterema częściami wody, małą szczyptą soli, odrobiną oleju (ja miałam winogronowy) i cukrem waniliowym do smaku. Ja na około garść migdałów miałam łyżeczkę oleju i tyle samo cukru waniliowego.<br />
Ja mam do dyspozycji tylko mały blenderek, wielkości jednego kubka (za to o dużej mocy), więc miksuję zawsze w porcjach i potem mieszam w jakimś większym pojemniku.<br />
Miksować około minutę i przecedzić przez gęste sitko. Gotowe :-)<br />
<br />
Czytałam na innych blogach, że te pozostałości można użyć do zrobienia „wegańskiego serka”, ale mi to nie bardzo podchodzi – ta pozostała masa jest dla mnie zbyt sucha i cierpka, chyba, że wypełniłoby się nią coś zupełnie innego, np. kotlety i to w niedużych proporcjach.<br />
<br />
<b>Koktajl</b><br />
Do blendera wrzucić banana, 2–3 łyżki płatków owsianych (najlepiej namoczonych, ale ja jak zawsze o tym zapomniałam ;-)), garść malin, opcjonalnie łyżeczkę miodu lub innego bardziej wegańskiego słodzika (jeśli maliny są kwaśne a banany młode to może się przydać). Zalać świeżo zrobionym mlekiem migdałowym (proporcje pozostawiam do improwizacji, ja zalałam po prostu powyżej składników, i tak mam do dyspozycji maksymalnie około 300 ml kubka w blenderze) i zmiksować.<br />
<br />
Smacznego :-)Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-2882163733669677092012-07-16T23:18:00.003+02:002012-07-22T00:04:01.034+02:00Odpowiedzialność za siebieTylko ja sama mogę wpłynąć na moje własne osobiste szczęście i zdrowie. To tylko ode mnie zależy. Niby maksyma znana od lat, ale jak przychodzi do konkretów to zaczyna być pod górkę. To ja jestem odpowiedzialna za moje samopoczucie, za rozwój mojego zdrowia, za nastroje, za to, czym się zajmuję, z kim się spotykam, jakimi ludźmi się otaczam.<br />
<br />
Każdy człowiek ma 100% wolności. Wiem, że to zabrzmi bardzo kontrowersyjnie, ale tak jest. W każdej sytuacji mamy możliwość dokonać dowolnego wyboru. Każdy wybór będzie się wiązał z określonymi konsekwencjami, czasem można je przewidzieć, czasem nie. Ale wybór zawsze jest.<br />
Ktoś powie: „Ale ja przecież nie mogę, bo...”. Możesz, tylko nie chcesz, bo nie chcesz decydować się na określone konsekwencje.<br />
<br />
Dlatego w moim języku zamieniam słowa takie jak: „powinnam”, „trzeba”, „muszę” na inne wyrażenia typu: „chcę”, „potrzebuję”, „decyduję się”. Zmiana tylko takiego małego słówka powoduje silną zmianę w myśleniu, bo trzeba przyznać się przed sobą, że to z powodu własnych wyborów czuję się tak, jak się czuję. W ten sposób przejmuję odpowiedzialność za moje decyzje, nie stawiając siebie w pozycji ofiary.<br />
<br />
<a name='more'></a><br /><br />
Pisząc o tym temacie czuję *), że warto wspomnieć o oddzielaniu faktów od ocen. Fakty to jest to, co dzieje się dookoła, one są takie, jakie są, żadne inne, ani dobre, ani złe. Stają się częścią pewnych łańcuchów przyczynowo-skutkowych, które na pewnych etapach, jeśli się tego chce, mogą być postrzegane (to już jest subjektywna ocena) jako pozytywne lub negatywne, jednak w ostatecznym rozrachunku nigdy nie wiadomo, czy coś, co z początku wydaje się być negatywne, faktycznie takie pozostanie. Wydarzenia, które w pierwszym odruchu działają na nas przytłaczająco, mogą chwilę później pobudzić nas do intensywnej pracy i działania. Wszystko płynie i się zmienia, więc warto, moim, zdaniem nie przywiązywać się do ocen pewnych sytuacji.<br />
<br />
<span style="font-size: x-small;">*) odruchowo chciałam napisać: „nie można nie wspomnieć o...” – cały czas ćwiczę :-)</span><br />
<br />
Moc takiego nieoceniania osobiście odczuwam coraz intensywniej, od około półtora roku, wchodząc głębiej i głębiej. Im mniej się ocenia, tym łatwiej podejmować decyzje, bo niektóre z nich stają się oczywiste, gdy przestaję zastanawiać się chociażby nad tym, co pomyślą inni, albo przede wszystkim.... co powiedziałby mój wewnętrzny krytyk (a ten to potrafi...).<br />
<br />
Tyle teorii, która w dużym stopniu wynika również już z mojego osobistego doświadczenia. Wiele się zmieniło w moim życiu, jednak w ostatnich tygodniach szczególnie mocno poczułam, że mam jeszcze dużo do zrobienia w temacie przejęcia 100% odpowiedzialności za swoje samopoczucie na siebie. Mam spore obawy, część oporów wynika z wygody, ale ostatecznie na tej drodze do pełni szczęścia, jeśli <i>naprawdę</i> chcę ją osiągnąć, nie ma innej trasy niż właśnie ta. Ja nie widzę innej drogi na ten moment.<br />
<br />
W dodatku w każdej chwili, w każdym momencie można wejść na ten tor. Zapadając się od wielu tygodni w ponure nastroje i stawiając się w roli ofiary też można podjąć decyzję, że od teraz przestaję być czyjąkolwiek ofiarą i dalej to ja decyduję o sobie sama. Ulgę odczuwa się natychmiast i to nie tylko w środku, ale zaraz zmienia się też postrzeganie nas przez otoczenie.<br />
<br />
Nikt z nas nie jest perfekcyjny i mi się, mimo takich decyzji, nie udawało permanentnie utrzymać takiego stanu, ale świadomość, że można go zmieniać, jest już bardzo budująca. A reszta to wytrwałość, czas (!), i wracanie do tej świadomości, gdy tylko to jest potrzebne. Nieważne, jak często się upada, ale czy się za każdym razem wstaje.<br />
<br />
<br />
A piszę to dzisiaj, bo właśnie nastąpił moment, że zwątpiłam w siebie i potrzebowałam sobie przypomnieć, że cała potrzebna moc jest we mnie. Nawet bliżej niż na wyciągnięcie ręki.Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-4594753157337530902012-07-15T23:08:00.000+02:002012-07-22T00:04:21.356+02:00Jedzenie ma znaczenieTytuł tego wpisu zaczerpnęłam z tytułu filmu – „Food Matters”. Chciałabym zebrać tutaj trochę moich myśli o jedzeniu.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/r4DOQ6Xhqss?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
<br />
„Jesteś tym, co jesz” – to jedno z popularniejszych zdań jakie się słyszy na temat jedzenia. Ale mało kto tak <i>naprawdę</i> podchodzi świadomie do jedzenia. Czy to z lenistwa czy przyzwyczajenia, tak po prostu jest. Tak naprawdę każda rzecz przyjmowana doustnie, czyli wszelkiego rodzaju tabletki, piguły, syropy i inne medykamenty chemiczne, homeopatyczne, ziołowe itp. również się do tego zaliczają – jakby nie patrzeć, to też jest „pożywienie”, tylko w przeważnie małych ilościach.<br />
<br />
Ja od lat mimo podejścia, że leki przyjmuję tylko wtedy, kiedy naprawdę muszę (wolę się położyć i odpocząć niż łykać coś na ból głowy), jednak od lat doprowadziłam się *) do takiego stanu, że muszę brać kilka leków dziennie codziennie. I potykam się o to „muszę”. Bo co, jeśli jednak nie?<br />
<br />
<a name='more'></a><br /><br />
*) Chcę się zatrzymać na chwilę nad wyrażeniem „doprowadziłam się”. Medycyna klasyczna przyzwyczaja nas do tego, że odpowiedzialność za nasze zdrowie leży „gdzieś na zewnątrz” – w rękach lekarzy, lekarstw, ludzi dookoła, spalin, cywilizacji itp. itd. Tymczasem każdy z nas jest w 100% autonomiczną istotoą, zdolną podejmować własne decyzje i wbrew pozorom tak naprawdę to właśnie te decyzje, moim zdaniem, prowadzą nas do zdrowia lub choroby. O <a href="http://pelniaszczescia.blogspot.com/2012/07/ty-jaka-masz-wymowke.html" target="_blank">wykrętach i oszukiwaniu siebie</a> już pisałam wcześniej. I ten temat będzie się pewnie jeszcze nieraz przewijał przez tego bloga. Badam, obserwuję, sprawdzam, doświadczam, jak to jest, gdy przynajmniej spróbuję zauważyć, że to ja jestem odpowiedzialna za to, jak czuję się teraz – tym jak myślę, jak reaguję, co robię lub czego nie robię.<br />
<br />
Wracając do głównego tematu od wielu lat coraz bardziej świadomie podchodzę do tematu odżywiania. Jest to długi proces, bo jestem przywiązana do pewnych dań czy produktów spożywczych, a równocześnie zbyt leniwa lub mam zbyt słabą wolę, żeby bezkompromisowo je odstawić. Czasem łatwiej jest sięgnąć po batona gdzieś na mieście niż wcześniej przygotować sobie drugie śniadanie itp. Jest wiele powodów, dla których ciągle jeszcze w mojej diecie są kompromisy. A jak wiadomo: „Nie chcący szuka powodów, chcący szuka sposobów.” :-) I nie ma co udawać, że jest inaczej.<br />
<br />
Od jedenastu lat nie jem mięsa. Ale robię wyjątki, raz mniej raz więcej. Nigdy nie byłam osobą robiącą rewolucje za wszelką cenę. Wyjątkami jest mięso z piersi kurczaka i nieliczne gatunki ryb, przeważnie raz na kilka tygodni lub miesięcy, czasem 1–2 razy do roku.<br />
<br />
Od jakiś dwóch lat chyba zaczęły do mnie docierać sygnały, że produkty mleczne, których zjadałam ogromne ilości i które uwielbiałam (i częściowo nadal uwielbiam), nie są zdrowe. Powodów jest więcej – jednym z najważniejszych dla mnie jest fakt, że mleko wzmaga produkcję śluzu w organiźmie, tymczasem ja od kilku lat mam całoroczny katar (na który nadal pomagają mi jeszcze tylko sterydy i leki na alergię), który prawdopodobnie doprowadził do 100% wyciszenia zmysłu węchu (włącza mi się raz na parę tygodni na kilka minut i potem znowu znika) i od trzech lat astmę.<br />
<br />
Od stycznia prawie nie jadam produktów mlecznych (i to prawie, niestety, podobno również tutaj robi różnicę). Przez pierwsze tygodnie byłam bardzo konsekwentna i wtedy odkryłam, że zapomniałam o jednym z leków, który brałam przez cały ostatni rok – leku na zgagę. Zgaga zniknęła jak ręką odjął.<br />
<br />
W przeciągu kolejnych miesięcy robiłam tu i tam wyjątki, głównie w postaci mlecznej czekolady, czasem też jakiegoś twarożku lub ciasta, generalnie nie za dużo, ale jednak. Mam wrażenie, że coś już się zaczęło zmieniać, organizm się przyzwyczaił do tego, że nie jadam produktów mlecznych, bo za każdym razem, gdy coś takiego jadłam, miałam potem silny atak kaszlu astmatycznego (i nie wierzę, że była to sugestia, bo pierwszy raz, gdy to się stało zupełnie nie myślałam o takim związku przyczynowo-skutkowym, dopiero, gdy to się zaczęło powtarzać).<br />
<br />
Na ten moment nie jadam lub staram się unikać:<br />
– mięsa (rzadko pierś z kurczaka)<br />
– ryb (rzadko tuńczyk lub łosoś)<br />
– grzybów, zielonych oliwek, brukselki, kalarepki (bo nie lubię :P)<br />
– produktów mlecznych, oprócz masła, które podobno ma trochę inne działanie na organizm (rzadko twarożek, czekolada mleczna czy jakiś śmietankowy krem, aha no i lody...)<br />
– dla mnie od lat oczywistych wręcz: glutaminianu sodu, sztucznych barwników, konserwantów itp.<br />
I to chyba wszystko.<br />
Jem natomiast, oprócz warzyw, owoców, zbóż, orzechów itp. jaja i miód, czyli rzeczy, których prawdziwy weganin z krwi i kości nie spożywa. Mimo to nazwałam się w opisie tego bloga weganką. Wynika to z tego, że jest to coś, do czego chcę dążyć, a nie od razu Kraków zbudowano. :-)<br />
<br />
Wegetarianką zostałam głównie ze względów etycznych, ale i smakowych – w moim domu nigdy nie jadło się dużo mięsa ani nic hardcorowego pod tym względem, przez pierwsze lata mojego życia dania były głównie wegetariańskie, z wyjątkami dla mnie (wtedy dostęp do wiedzy na temat tego, czy dziecko może być wegetarianem czy nie, był znikomy). Byłam zawsze przyzwyczajona do tych smaków, ale jednocześnie też do produktów mleczych. Przez wiele lat nie mogłam zrozumieć wegan, a już tym bardziej nie frutarian czy witarian. Wegetarianizm był dla mnie czymś najbardziej naturalnym na świecie, a weganizm jakimś ogromnym wyrzeczeniem.<br />
<br />
W tej chwili widzę weganizm ciągle jeszcze trochę jako wyzwanie, ale wynika to z faktu, że jeszcze nie nauczyłam się gotować do końca dań bez nabiału, a moje kubki smakowe ciągle jeszcze potrzebują intensywniejszych doznań. Przez całkowicie wyłączony zmysł powonienia duża część aromatów dań, które jem, nie jest przeze mnie odczuwana, dlatego zawsze intensywnie przyprawiam i używam również sporo soli, choć myślę, że jednak mieszcząc się w zdrowym zakresie.<br />
<br />
Ale – jak napisałam w tytule – moim zdaniem, na bazie moich osobistych, choć jak dotąd krótkich doświadczeń, oraz na podstawie przeczytanych książek, blogów, stron, badań na ten temat i rozmów przeprowadzanych z osobami leczącymi zdrową dietą (lekarze medycyny chińskiej itp.) wiele wskazuje na to, że jedzenie ma znaczenie – dla naszego zdrowia. Każda rzecz, jaką przyjmujemy do siebie, to w jaki sposób została zasadzona, jak rosła, jak była pielęgnowana, zerwana, [nie]przetworzona, ugotowana (bądź nie), to jaką energią była otaczana – każdy z tych czynników ma znaczenie, również to, czy ją zjemy lub z niej zrezygnujemy. Każdy z nas jest inny, każdej osobie potrzebne są dla zdrowia inne rzeczy, ktoś ma alergię na to ktoś na tamto. Jednak mam wrażenie, że jednak istnieją pewne grupy produktów, które nie służą wszystkim i powodują ogólną tendencję do chorowania.<br />
<br />
Jedzenie ma znaczenie, bo wybierając produkty, które jemy, możemy wpływać na świat. Możemy wpływać na życie zwierząt i innych ludzi. Nie będę się nad tym na ten moment rozwodzić – uważam, że tę kwestię każdy powinien zdecydować dla siebie. Myślę, że ważne jest, żeby mieć świadomość tego, skąd pochodzi nasze jedzenie i czym w rzeczywistości jest. W Internecie i nie tylko można trafić na wiele źródeł, które pokazują, skąd pochodzi mięso i jak traktowane są zwierzęta, lądujące potem na talerzach ludzi, którzy chcą je jeść. Sceny i filmy są nieraz bardzo drastyczne, jednak obawiam się, że nie na wiele się zdają – Ci, którzy są wrażliwi na los zwierząt, pewnie już od dawna nie jedzą mięsa, a pozostałym jest to i tak obojętne. Jestem dość sceptyczna, czy przez tego rodzaju filmy można na kogoś wpłynąć, dlatego ja skupiam się na tym, żeby żyć w zgodzie ze sobą w tej kwestii, a każdy jest odpowiedzialny za swoje osobiste zdanie na ten temat.<br />
Oczywiście zwierzęta to tylko część tematu wyboru produktów, bo również ma znaczenie to, jak np. uprawiane są rośliny. Niedawno dopiero dowiedziałam się, że wielkoobszarowe chemiczne nawożenie roślin powoduje że zatruwają się pszczoły i nie mogąc znaleźć drogi powrotnej do ula giną. A bez pszczół, jak wiadomo, populacja ludzka długo nie przeżyje – to tylko mały, a jak ważny przykład...<br />
<br />
Dla mnie w jedzeniu ma również znaczenie cały proces przyrządzania go. Od lat fascynuje mnie kuchnia gotowania wg pięciu przemian, czyli będąca częścią medycyny chińskiej metoda na uzdrawianie ciała przez odpowiedni dobór składników odżywczych i gotowanie ich w cyklu takim, w jakim zachodzą zmiany w przyrodzie. Jeśli zdarza mi się gotować w ten sposób jest to cały piękny rytuał, który sprawia mi dużo radości i przyjemności, a tak ugotowane potrawy smakują i (zapewne) pachną czarodziejsko. :-) Goście zawsze mają błogie miny.<br />
<br />
Gdy mieszkałam jeszcze w Berlinie, obejrzałam tam film pod tytułem „How to cook your life”. Był to film produkcji niemieckiej o buddyjskim nauczycielu, który jest kucharzem i poprzez wspólne gotowanie z uczniami, przekazuje im nauki zen. „Gdy kroisz marchewkę, krój marchewkę”.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/SHy-hNklpAk?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
<br />
Jedzenie ma znaczenie. Jest wielowarstwowe (i o wielu warstwach, choćby ekonomicznych, w ogóle tu jeszcze nie wspomniałam). Dla mnie ma znaczenie dla zdrowia i życia – mojego i wszystkich istot żyjących na ziemi. Z jedzenia może płynąć dużo radości i przyjemności. Jedzenie może leczyć, ale może też zabić. Jedzenie może być uzależnieniem, ale też wybawieniem.<br />
<br />
Wierzę, że w jedzeniu jest wiele pięknych sekretów, których jeszcze nie odkryliśmy i ja chcę je stopniowo odkrywać – dla siebie i innych. Zobaczyć, co jest takiego w jedzeniu, co tak w nim kocham, co tak mnie do niego przyciąga, czym tak się zachwycam.Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-30118835866161785992012-07-13T20:16:00.000+02:002012-07-22T00:04:37.588+02:00Wegańska jaglanka z soczewicą, pomidorami i „majonezem”<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Coś z niczego, wyszło pysznie :-)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
I wyszło tego kilka razy więcej niż myślałam – nigdy nie potrafię oszacować dobrze, ile wrzucić kaszy i na końcu już ledwo mogłam mieszać wszystko w garnku.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjLJiWOnMh1lTxoHpf5WhdlaoKw5zWft2u8Cg2ZKhy9-s4TV9w6X8uBSOnaa9w_bsMfR_d_VQ_JNZhZqJtiCZIo82XPkQhRIPXwZF2ePkhD5m5x66KSJsEEZKc5sUm3wxtUT7wB2En7jz4z/s1600/jaglanka+z+majonezem.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjLJiWOnMh1lTxoHpf5WhdlaoKw5zWft2u8Cg2ZKhy9-s4TV9w6X8uBSOnaa9w_bsMfR_d_VQ_JNZhZqJtiCZIo82XPkQhRIPXwZF2ePkhD5m5x66KSJsEEZKc5sUm3wxtUT7wB2En7jz4z/s320/jaglanka+z+majonezem.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<a name='more'></a>Składniki:<br />
<ul>
<li>kasza jaglana (1,5 szklanki)</li>
<li>czerwona soczewica (1 szklanka)</li>
<li>woda (coś około 4-5 szklanek)</li>
<li>przetarte pomidory (dwa opakowania, chyba po pół litra)</li>
<li>czosnek, oregano, sól, pieprz</li>
</ul>
<div>
Zaczęłam od ugotowania jaglanki z soczewicą. Na tę ilość dałam najpierw cztery szklanki wody, ale potem dolałam jeszcze jedną w trakcie gotowania. Jaglankę opłukałam na sicie i wrzuciłam do garnka, potem to samo z soczewicą – do tego samego garnka. Wlałam zimną wodę i posoliłam. Zamieszałam wszystko razem i postawiłam na średnim gazie. Od tego momentu nie należy już kaszy mieszać, warto natomiast spojrzeć na zegarek :-) Jak woda się zagotuje zmniejszyć gaz do minimum i przykryć garnek przykrywką. Sprawdzić po około 15 minutach, czy kasza jest już miękka i czy się nie przypala (ale nie mieszać, tylko delikatnie podejrzeć na dno). W razie potrzeby dolać wodę. Ja gotowałam całość około 30 minut, ale każdy ma inne gusta co do twardości kaszy i soczewicy.</div>
<div>
Po tym czasie dodałam pomidory, przyprawy, czosnek i pieprz, posoliłam do smaku. I dopiero teraz wymieszałam wszystko.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Fasolowy „majonez” zrobiłam według przepisu z bloga <a href="http://weganizmdomowy.blogspot.com/2012/07/majonez-z-fasoli.html" target="_blank">weganizm udomowiony</a>. Powiem krótko: wyszedł ge-nial-ny!</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Smacznego!</div>Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-48991354521220045022012-07-10T15:03:00.001+02:002012-07-22T00:04:52.474+02:00Bób<br />
<div style="text-align: center;">
<img src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiR8am2CYSrpCbhm13cybnDXCdYy1vNF4K-x0v7qYja1hK3VyOuQsLW11xfLLYzZ0LCJnA79g-5aQkIUxWY_Alnk99Ai8RkbF4XE5LGi_8FPozVQfbnAvIn9Mpva0vTNWCv_bOmVwR_-32I/" /></div>
<br />
<a name='more'></a><br /><br />
Idealna popołudniowa wegańska przekąska:<br />
<ul>
<li>bób ugotowany w szybkowarze <i>al dente </i>(czas gotowania: minuta czterdzieści pięć)</li>
<li>sól</li>
<li>pieprz</li>
<li>czosnek</li>
<li>sok z cytryny</li>
<li>olej sezamowy</li>
</ul>
<div>
Bób obrać (opcjonalnie), wymieszać wszystko, zjeść, uśmiechnąć się :-)</div>
<div>
Myślę, że gdyby mieć w zasięgu ręki jeszcze ugotowany makaron to już w ogóle byłoby doskonałe połączenie, ale zbyt późno przyszło mi to do głowy i mój żołądek już nie chciał czekać :-)</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<i>Disclaimer: na pewno raz na jakiś czas będę wrzucać przepisy, z góry jednak zastrzegam, że raczej rzadko będę podawała konkretne ilości, dlatego, że taki mam styl gotowania, że nie odmierzam. Po prostu sypię, leję, wrzucam składniki na oko i dużo improwizuję :-)</i></div>Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-12695649330206719602012-07-09T02:23:00.001+02:002012-07-22T00:06:20.729+02:00A Ty? Jaką masz wymówkę?Spontanicznie przyszedł mi do głowy temat udawania. Udawania przed samym sobą, wykrętów i wymówek. Każdy z nas kłamie tu i tam, ale najwięcej chyba oszukujemy samych siebie. Przyczyny są różne pewnie, nie wiem, nie jestem psychologiem, tylko obserwatorem :-) ale podejrzewam, że z jednej strony jest to związane z lękiem, a z drugiej z... wygodą. Tak, po prostu z pewnymi nawykami na przykład jest nam wygodnie i mimo tego, co opowiadamy wszystkim dookoła (dla wzmocnienia efektu ;-)), w głębi duszy wcale nie podjęliśmy decyzji o zmianie.<br />
<br />
Ja tak mam. Z wieloma rzeczami. Ale z kilkoma ważnymi na pewno. Sęk w tym, że jak się już zauważy, że się przed sobą udawało, i że to, co było Bardzo Ważnym Wykrętem, właśnie runęło w gruzach, nie ma już ucieczki. No bo jak tu się (i innych) dalej oszukiwać, skoro widzi się, że prawda leży zupełnie gdzie indziej?<br />
<br />
A prawda jest taka, że w pewnych sprawach wygodnie jest nic nie zmieniać, bo to wymaga wysiłku, zmiany, zmiany postrzegania czy perspektywy, zmiany fizycznej, albo – nie daj boże – dyscypliny! Tylko, że potem budzimy się z ręką w nocniku, a to wcale nie jest już takie wygodne. Na zmiany nigdy nie jest za późno, ale im dłużej się zwleka tym chyba trudniej wprowadzić je w życie. Intuicja dostarcza coraz więcej sygnałów, że coś jest nie tak, i stają się one coraz silniejsze, cierpienie – mimo wygody – rośnie i powoli już wcale nie jest tak fajnie. Ale czasem i to nie wystarcza, żeby wreszcie zobaczyć, dlaczego <i>naprawdę</i> jest nam źle.<br />
<br />
<a name='more'></a><br /><br />
Przykłady można mnożyć. W moim życiu najprostszym przykładem jest chyba zdrowe odżywianie. Czytam o tym bardzo dużo i fascynuje mnie ten temat, a ma kiepskie przełożenie na rzeczywistość. „Brakuje mi motywacji”, żeby regularnie zajmować się gotowaniem, choć bardzo to lubię, ale robię to tylko jak mi się chce. No i przede wszystkim, już przynajmniej dwóch–trzech lekarzy medycyny nieklasycznej (plus wiele innych źródeł) zwróciło mi uwagę na konieczność stuprocentowej eliminacji produktów mlecznych z mojej diety, jednak ja ciągle jeszcze sobie folguję w tym temacie, dziwiąc się, że kaszel (astma) i chroniczny katar nie znikają. Oczywiście, nikt nie jest perfekcyjny i nawyki żywieniowe to nie jest coś, co większość ludzi potrafiłaby zmienić z dnia na dzień. Ale mając świadomość, że niszczy to moje zdrowie, i jaki jest dokładny związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy tymi dwoma, ja ciągle jeszcze pozwalam sobie czasem na trochę czekolady mlecznej czy twarożku.<br />
<br />
W porównaniu do ostatnich 12 lat, w których byłam wegetarianką i nabiał stał w centrum mojego odżywiania, od pół roku naprawdę nieźle ograniczyłam spożycie produktów mlecznych, jednak wg słów jednego z tych lekarzy, powinna to być naprawdę stuprocentowa eliminacja, żeby organizm przez dłuższy czas nie miał dostarczanego białka mlecznego (kazeiny).<br />
<br />
„Od jutra” – dobra wymówka, prawda? Albo „dzisiaj to już na pewno mi się uda”. Co jest takiego w pewnych nawykach, że nie jesteśmy w stanie sobie powiedzieć „po prostu to zrób i przestań gadać tyle na ten temat”.<br />
<br />
Myślę, że takie udawanie przed samymi sobą jest też bardzo ludzkie i warto nie karcić się, gdy takie tendencje u siebie zauważymy, tylko docenić fakt, że potrafiliśmy to zobaczyć. A potem zadać sobie pytanie: co dalej, skoro już znamy ciąg przyczynowo-skutkowy związany z daną sytuacją.<br />
<br />
Swoją drogą, prokrastynacja też jest pięknym przykładem na oszukiwanie siebie. To już tak drogą luźnych skojarzeń, na sam koniec. Ja właśnie się wzięłam i zrobiłam przelew na ZUS (pierwszy w życiu :-)) odkładany chyba od tygodnia, więc czuję, że w tej kwestii mogę poklepać się po ramieniu. Ale ile ja się nachodziłam wokół zakładki mojego banku w przeglądarce, to moje ;-)Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-26408373565797418882012-07-08T01:36:00.000+02:002012-07-22T00:06:39.732+02:00SenOdkąd pamiętam, zasypianie było tematem obecnym w moim życiu. Jak byłam mała, rodzice kładli mi pod łóżko zdjęcie papieża, które miało pomagać w zasypianiu (nie pamiętam, czy był efekt, chyba tak). Całe dzieciństwo nie chciałam gasić światła o wyznaczonej godzinie i buntowałam się przed pójściem spać. Z liceum pamiętam takie migawki: ćwierkanie ptaków, zaczyna robić się jasno, a ja siedzę przed niebieskim ekranem monitora i programuję. Postanowiłam na koniec trzeciej (przedostatniej wówczas) klasy nie mieć na świadectwie bodajże żadnych trójek czy czwórek nawet, więc zakuwałam codziennie do rana, śpiąc po kilka godzin zaledwie.<br />
Gdy wyjechałam do Berlina, mając lat 21, zaczęły się pojawiać pierwsze (?) problemy z zasypianiem, przynajmniej pierwsze, jakie pamiętam tak konkretnie. Takie, że przez wiele godzin nie mogłam zasnąć. Albo <i>nie chciałam</i>. I to jest kluczowe – bo fazy, w których nie mogę zasnąć, przewracając się z boku na bok, zdarzają mi się – powiedzmy – raz na parę miesięcy, ale fazy, w których odkładam chodzenie spać... hmm, tu nawet nie można mówić o fazach. Tak jest po prostu zawsze.<br />
Nie wiem jeszcze cały czas, z czego to wynika. Dobrze mi się pracuje w nocy, w nocy mam najlepsze pomysły itp. Ale też mam opory przed pójściem spać wieczorem. Za to rano... rano jestem najlepszym śpiochem pod słońcem, młot pneumatyczny za oknem traktuję jak budzik – olewam go. Nikt i nic nie jest w stanie przekonać mnie do wstawania rano. Pamiętam, że jak byłam w wieku przedszkolnym i Mama zawoziła mnie do przedszkola na drugi koniec miasta, podsuwała mi rano pod nos rodzynki, które wówczas uwielbiałam, żeby mnie przekonać do wstania o jakiejś kosmicznej godzinie, chyba piątej czy szóstej.<br />
Usłyszałam niedawno, że sowy to taki typ ludzi, który ma problem ze zmianą „stanu skupienia”, czyli wieczorem z jawy na sen, a rano odwrotnie. I to się u mnie w 100% sprawdza. Rano śpię twardo i śnię kolorowo. Wieczorem robię wszystko, żeby tylko nie iść spać, uciekam przed tym jak mogę, a potem się dziwię, że już jest tak późno.<br />
„Późno” to dla wielu bardzo względna rzecz. Dla jednych już 23-24 to jest późno, dla innych nigdy nie jest „wystarczająco późno” i ja chyba się do takich ludzi czasami zaliczam. To nie tak, że się z tym świetnie czuję, idąc spać np. o 7 rano, ale „samo się robi”. I o ile przesuwanie na coraz później godziny chodzenia spać jest proste i szybkie, o tyle działanie w drugą stronę już takie oczywiste nie jest. I jest dla mnie każdorazowo wielkim wyzwaniem.<br />
<br />
<a name='more'></a><br /><br />
Po co się tak męczyć? – mógłby ktoś zapytać. I pytają. Mówią mi, żebym sobie odpuściła. Ale zaraz potem pojawiają się głosy różnych mądrych osób, że rytm dobowy, że wg medycyny chińskiej organy regenerują się tylko w określonych godzinach, i dlatego sen w godzinach 22–2 jest wyjątkowo ważny itd. I ja częściowo czuję, że również te osoby mają rację. Wystarczy kilka dni późnego (naprawdę późnego) chodzenia spać, i już zgłasza się moje serce i arytmia. A jeśli z jakiś powodów nie mogę dospać tych ośmiu godzin (a mimo twardego snu rano, jednak jestem przebudzana czasem np. przez telefony, psa, którego trzeba wyprowadzić na spacer czy jakieś krzyki za oknem + jednak niższa jakość snu, gdy jest się wystawionym na ciągły hałas żyjącego dniem codziennym miasta, np. samochody przejeżdżające za oknem z rozpędu przez śpiącego policjanta) to w tak zwany dzień nie nadaję się do niczego, jestem wrażliwa, spada koncentracja, rośnie mi znacznie poziom stresu i wrażliwość na różne bodźce, szczególnie na światło.<br />
<br />
Jest więc sporo argumentów za tym, żeby jednak za każdym razem próbować. Więc próbuję, walcząc ze sobą i tym, co mnie ciekawi. Bo myślę, że duża część tego to jest fakt, że jestem ciekawa świata i wieczorem jakoś najfajniej mi się go odkrywa :-) Chciałabym jeszcze to poczytać i tamto, i tu z tym i z tamtym pogadać, tam jeszcze coś napisać, a może obejrzeć film itd. Inna sprawa to również jakieś wryte we mnie lęki związane ze spaniem, pewnie z generalnie z puszczaniem kontroli.<br />
<br />
Tak więc jak dochodzi do tego, że wpadam w ekstremalny rytm spania, jak teraz, czyli zasypiam tak jakoś między szóstą a jedenastą rano, pomagam sobie najczęściej jakimiś ziółkami lub – odkrytą niedawno – melatoniną. Zobaczymy, czy tym razem pomoże.<br />
<br />
Czuję, że zachowanie dyscypliny w zdrowym rytmie dobowym to jeden z warunków dobrego zdrowia, z drugiej strony mam wrażenie, jakbym ja ciągle jeszcze nie podjęła tej wewnętrznej decyzji o zrobieniu tego tak naprawdę. I to zapewne jest kluczowe. Lubię te moje wieczorne sesje.<br />
<br />
Tylko jeśli mam potem wyrzuty sumienia, a moje ciało daje mi wyraźne sygnały o tym, że mu to nie służy, to może jednak warto się temu przyjrzeć z troską i uważnością.<br />
<br />
Jeśli cokolwiek się zmieni w tej kwestii, będę tu na pewno pisać o postępach. I o porażkach zapewne też. Nigdy nie jest tak, że robi się tylko kroki do przodu. Najważniejsze, to się nie poddawać :-)<br />
<br />
Więc łykam moją melatoninkę i zobaczę czy odpłynę niedługo w objęcia Morfeusza :-)<br />
<br />
Epilog (9.07.2012, 00:56): Ostatecznie zasnęłam chyba coś koło 7–8. Dokładnie nie wiem, nie patrzyłam na zegarek, bo się nie chciałam denerwować. Zobaczymy, co przyjdzie dzisiaj.<br />
Kolega zasugerował mi dzisiaj jeszcze inny czynnik wpływający na bezsenność – późne, wieczorne jedzenie. Coś w tym może być. To na pewno nie jedyny czynnik, ale warto się i temu przyjrzeć bliżej.Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4800448723834825498.post-37355085004425371232012-07-06T05:05:00.001+02:002012-07-29T16:55:44.596+02:00Wyzwania dnia codziennego a skalaChciałabym dzisiaj napisać o wyzwaniach. Dla każdego oznacza to co innego, i w każdym przypadku właściwym jest przykładanie indywidualnej skali. Coś, co dla jednych jest proste, dla innych jest trudne. Dla jednego wyzwaniem jest cokolwiek ponad usmażenie jajecznicy, dla innego obiad z pięciu dań dla sześciu osób to pestka. (Chyba jestem głodna, stąd takie porównania... ;-))<br />
<br />
Dla osoby z nerwicą czy zaburzeniami lękowymi wyzwaniem są często czynności, które dla przeciętnej osoby przechodzą zupełnie niezauważalnie. Co więcej, patrząc z zewnątrz, często takie wyzwania spotykają się z niezrozumieniem. Brzmią czy wyglądają zupełnie irracjonalnie dla kogoś, kto nigdy nie był w takiej sytuacji.<br />
<br />
Jedną ze znanych mi metod, żeby zmniejszać poziom lęku wiązanego z jakimiś miejscami czy czynnościami, jest wchodzenie w nie. Dobrze jest zachować przy tym uważność – zbyt małe kroki mogą nie przynieść oczekiwanych postępów, a zbyt duże mogą spowodować nasilenie lęków. Jednym słowem: być dobrym dla siebie, ale sobie też za szybko nie odpuszczać.<br />
<br />
<a name='more'></a><br />
<span style="background-color: white;">Dzisiaj pierwszy raz od wielu tygodni wybrałam się w asyście do większego supermarketu. Bardzo szybko pojawiły się różne natrętne, lękowe myśli i zaczęłam wpadać w panikę, chcąc się „ewakuować”, ale nie byłam sama i wiedziałam, że na pewno damy radę z tą sytuacją. Kulminacja nastąpiła, gdy przy stoisku z pierogami i plackami ekspedient zbyt wolno jak na moje odczucie ważył i pakował zamówiony przez nas towar. Po mojej głowie krążyły myśli „długo jeszcze? zaraz nie wytrzymam”. No, ale nie wytrzymam właściwie czego?... Po chwili odeszliśmy od tego stoiska, wiedząc, że pora na ewakuację, ale zrobiłam kilka kroków i okazało się, że jednak się uspokajam, więc poszliśmy po coś jeszcze. Potem była kolejna fala silniejszego lęku, więc zatrzymałam się i zamknęłam oczy, oddychając głęboko. I tak jeszcze kilka razy. Czekanie w kolejce do kasy było kolejnym wyzwaniem, no i jeszcze nie chciał się nabić kod na jednym z produktów, więc musieliśmy go wymienić, ale przetrwałam i to. Wyszłam ze sklepu dumna i blada :-)</span><br />
<br />
Oczywiście (tu włącza się mój wewnętrzny krytyk) przewijały się przez moją głowę również myśli typu, że tak bardzo chciałabym móc spokojnie zrobić długie zakupy i powybierać produkty – nie robiłam tego w dużym supermarkecie chyba już kilka miesięcy nawet. I czemu „tylko tyle” dzisiaj. Ale tu właśnie pojawia się temat skali, który jest w tym całym wpisie taki istotny. Przyjdzie i pora na długie zakupy, dzisiaj wyzwaniem było wejść, kupić nawet jedną rzecz, zapłacić i wyjść. A ja zrobiłam więcej niż to i więcej niż zaplanowaliśmy przed wejściem. Wyzwanie absolutnie zakończone sukcesem i mogę się spokojnie poklepać po ramieniu.Shutokuhttp://www.blogger.com/profile/00517933275420453914noreply@blogger.com